Grizzly Bear – Painted Ruins

Wytwórnia: RCA Records
Gatunek: indie rock
Długość: 48 min

Premiera „Mourning Sound”, pełniącego rolę drugiego singla, pozwalała na chwilę zwątpić w zawartość majaczącego wtedy na horyzoncie albumu. To nie jest zły utwór per se, natomiast w roli promocyjnego magnesu sprawdzał się średnio, głównie za sprawą braku hooku i mało skomplikowanej (jak na standardy zespołu) struktury. Okazuje się jednak, że Painted Ruins to jeden z tych krążków, gdzie takie twory w ramach większej całości sprawdzają się znakomicie. Od pierwszej do ostatniej minuty – może z wyjątkiem nijakiego, zbędnego „Systole” – Nowojorczycy proponują przemyślaną, łagodną ewolucję koncepcji z Shields , którego nieludzki momentami chłód ustąpił miejsca dużo żywszej, bogatszej produkcji. Każdy instrument ma tu ważną rolę do odegrania, każdy ma swój charakter i momenty blasku (chociaż nadzwyczajnie wyróżnia się perkusja Chrisa Beara), a i tak wszystkie kończą w niezwykle sprawnym splocie. Cieszy też fakt, że Grizzly Bear udało się zachować balans między komentowaniem rzeczywistości w skali krajowej i osobistej.

PS Osobna laurka należy się wokalnemu wkładowi Daniela Rossena, magiczna sprawa. – M. Drohobycki [ Posłuchaj w Spotify ]

Najlepsze utwory: „Neighbors”, „Wasted Acres”, „Aquarian”


Brand New – Science Fiction

Wytwórnia: Cooking Vinyl Limited
Gatunek: rock alternatywny/emo
Długość: 61 min

Panowie i Panie, bierzcie z Brand New przykład, jak (prawdopodobnie) żegnać się z tak przecież oddanymi fanami. Nie można tego zrobić lepiej, niż po ośmiu latach ciszy znienacka zaproponować im kolejną godzinę materiału, do której będą wracać latami. Trudno spierać się, czy to pozycja lepsza niż kultowy już The Devil and God Are Raging Inside Me, bo to zupełnie różne propozycje, odległe od siebie o ponad dekadę doświadczeń. Poza drobnymi wyjątkami, brak tu wściekłych okrzyków i gitarowej furii, które zrobiły miejsce dla melancholijnej autorefleksji, smutku i poczucia przytłoczenia. Poszczególne kompozycje po raz pierwszy mają tyle przestrzeni i oddechu; dominuje instrumentalna oszczędność, momentami zostawiająca na polu bitwy jedynie gitarę akustyczną i przejmujący wokal Jessego Laceya. To bardzo angażujące emocjonalnie rozliczenie z własnym umysłem i narastającą przez lata frustracją. Szkoda jedynie bezbarwnego, kliszowego „No Control”, pełniącego rolę klasycznego fillera, jak i po prostu przynudzających utworów otwarcia i zamknięcia – M. Drohobycki [ Posłuchaj w Spotify ]

Najlepsze utwory: „137”, „Same Logic/Teeth”, „In the Water”


King Gizzard & The Lizard Wizard with Mild High Club – Sketches of Brunswick East

Wytwórnia: ATO/Heavenly Recordings
Gatunek: jazz-rock/psychodeliczny pop
Długość: 37 min

Gdzie się podziały trademarkowe „oooh” i „wooo”, które były nieodłączną częścią kilku ostatnich albumów „gizzardów”? Stu Mackenziego pewnie kusiło wtrącenie ich w kilku miejscach, jednak ich absencja jest w pełni uzasadniona – mogłyby się nie polubić z charakterem najnowszej propozycji. Czym jest trzeci już tegoroczny album Australijczyków? Absolutnie niczym odkrywczym, od tego należy zacząć. Wraz ze wspomagającym ich tym razem Mild High Club sięgnęli po ograne i odgrzewane jazz-rockowe schematy. To jednak wcale nie musi oznaczać klęski, bo na tej bazie udało im się zbudować coś więcej niż mało angażującą muzykę tła (choć w tej roli też doskonale się sprawdzi), głównie poprzez wtłoczenie dość solidnego zastrzyku psychodelicznego popu czy nietypowe pomysły w postaci ptasich odgłosów stanowiących tło „The Spider and Me”. To najbardziej laidbackowy, pozbawiony nieposkromionej energii i wariactwa na poziomie choćby ostatniego Murder of the Universe album w katalogu King Gizzard, ale na tyle zróżnicowany, że poszczególne utwory nie zlewają się w jednolitą papkę  – M. Drohobycki [ Posłuchaj w Spotify ]

Najlepsze utwory: „The Spider and Me”, „The Book”, „Countdown”