Ostatni dzień Wro Sound z polskiej strony zdominowało bez wątpienia U Know Me Records , które zaproponowało gościom imprezy dwa imponujące występy. Pierwszy z nich odbył się w większej, teatralnej przestrzeni, a jego bohaterką była Lena Osińska i prowadzona przez nią grupa Sonar. Zespół wykonał nie lada robotę, łącząc świetnie wyważone, elektroniczno – smyczkowe instrumentale z dojrzałym i pewnym wokalem Leny. Nie gorzej zaprezentowało się Night Marks Electric Trio , które zapowiedziane zostało wraz z gośćmi: Rasem oraz Pauliną Przybysz . Artystka jednak nie dotarła do Impartu ze względu na niedyspozycję. Nie przeszkodziło to jednak chłopakom w daniu zebranym solidnej dawki gładkiego jazzu i hip – hopowego zacięcia, które tylko podbiła gościnna obecność Rasa. Za jednym razem fani mogli przypomnieć sobie jak to brzmiało na wydanej dwa lata temu EP-ce, oraz na własne uszy przekonać się, jak muzyka chłopaków ewoluowała i dojrzewała. Miałem przyjemność rozmawiać z nimi niedługo przed koncertem. Mówili o tym, że wszystko jest kwestią czasu i, że Wrocław to dla muzyków miejsce wyjątkowe.
Michał Rypel: Bierzecie dziś udział w wyjątkowym wydarzeniu – finale Europejskiej Stolicy Kultury. Ile to znaczy dla was jako wrocławskiego kolektywu?
Marek Pędziwiatr : Znaczy to dla nas o tyle dużo, a przynajmniej dla mnie, bo to jest właściwie pierwsze wydarzenie organizowane pod tym szyldem, w którym biorę czynny udział.
Adam Kabaciński : Czujemy się dzięki temu częścią całego tego wydarzenia, częścią Wrocławia, częścią tej Europejskiej Stolicy Kultury.
Dwa lata mijają już od wydania EP-ki dla U Know Me Records. Jak widzicie ten czas z obecnej perspektywy?
Marek Pędziwiatr: It’s just a matter of time… Taki numer zrobiliśmy. Sam ten tytuł mówi, że to wszystko jest kwestią czasu.
Co jest kwestią czasu?
Marek: Zbieranie nowych doświadczeń. Po co robić cokolwiek, co będzie tak na prawdę na siłę i o niczym? Minęło tyle czasu, i tylko jego kwestią było, żeby te doświadczenia zebrać i wylać na powierzchnię.
Spisek Jednego : W międzyczasie zajmowaliśmy się różnymi pobocznymi projektami. Były też luźne produkcje. Z najświeższych rzeczy jest to muzyka dla Mesa (Tego Typa Mesa – przyp.red.) no i wielki projekt – płyta z Pauliną Przybysz. Także przez te dwa lata dużo się działo u nas i nie jest tak, że nic nie robiliśmy.
Marek: Nie wiem, czy sama Paulina to zapowiadała, ale chyba nie zrobimy żadnej szkody jeśli powiemy, że płyta ma się ukazać na wiosnę.
Czego się możemy spodziewać na tym krążku?
Marek: Nie staraliśmy się jakoś dostosowywać do „pop – trendów”, czy jakkolwiek to można nazwać. Staraliśmy się włożyć w to jak najbardziej swój sznyt, a Paulina dała nam na to dużo przestrzeni i umożliwiła nam to. To świadczy też o niej, że jest po prostu otwarta no i to jest fakt.
Adam: Paulina nam bardzo zaufała. Jest tam dużo nas i jest tam dużo Pauliny, przede wszystkim tekstowo. Ona wylewa tam bardzo dużo swoich prawdziwych i szczerych przemyśleń na temat życia czy macierzyństwa – tego co najbardziej ją w codzienności dotyka, bo ma przecież dwójkę dzieci. Możliwe że to będzie właśnie płyta skupiona po części na tym matczynym wątku, ale nie tylko. Płyta jest na pewno zróżnicowana stylistycznie i niekoniecznie zwyczajna.
Mowa o tym co przed nami, a ostatnio dostaliśmy próbkę waszego nowego materiału w postaci wspomnianego singla „Matter of Time”. Czy przykład tego utworu może zdradzać nam w pełni, jak brzmieć będzie nadchodzący longplay?
Spisek: Z pewnością dużą podpowiedzią jest to, że na tym numerze wokalnie udziela się Marek. Jest to zapowiedź tego, że usłyszycie go w zasadzie na każdym numerze. Będą to śpiewane i rapowane rzeczy. Odchodzimy od formuły instrumentalnej muzyki i koncentrujemy się też na treści wokalnej.
Marek: Tak jak mówiłem na początku. Zbieramy doświadczenia i w wyniku tego poczułem w sobie, że mam więcej powiedzenia niż te dwa lata temu i mam odwagę to wyrzucić z siebie. Dlatego będzie tam więcej mnie.
Jak wyglądały kulisy tworzenia obrazka do nowego kawałka? Rozumiem, że mieliście coś do powiedzenia w tej kwestii.
Spisek: Jest to kolejny już scenariusz, który otrzymaliśmy, więc praca nad całością przebiegała od paru miesięcy. Sama praca nad teledyskiem to w zasadzie były dwa tygodnie. Wszystko zostało wyreżyserowane przez Filipa Tułaka i wyprodukowane przez Papaya Film – czołową ekipę produkującą obrazki w Polsce. Daliśmy im zupełnie wolną rękę. Dostałem scenariusz, spodobał mi się i no i reszta toczyła się już własnym torem.
Marek: Wyszła taka nowa historia tego utworu. Z racji tego, że zaufaliśmy reżyserom i oni zrozumieli ten utwór na swój własny sposób. Powstała alternatywna tego, co miałem w głowie tworząc „Matter of Time”.
Czy wam też dano wolną rękę we współpracy z Mesem chociażby?
Marek: Nawet nie musieliśmy jej dostawać. po prostu chciał coś, wysłaliśmy mu coś i spodobało mu się.
Adam: Z tego co pamiętam, to dostał chyba kilka naszych bitów, nad którymi ostatnio pracowaliśmy i po prostu wybrał to, co najbardziej mu leżało.
Jak odnajdujecie się na Ała pośród wszystkich tych featuringów?
Marek: No fajnie. Graliśmy na release party tego właśnie albumu i byłem zaskoczony. Nie wiedziałem do tamtej pory ile podmiotów brało udział w tworzeniu tej płyty. Na telebimie wyświetlały się różne postacie zaangażowane w ten projekt. W tym właśnie my. To był zaszczyt.
Dzisiaj macie wystąpić z Rasem. Mówił, pół żartem, pół serio, że najbardziej obawia się fristajlowania do waszej muzyki.
Marek: Czego tu się bać. Trzeba wchodzić w ogień. Ale rzeczywiście, jest to wyzwanie. Mieliśmy próby i on sam był zaskoczony. Miał zarapować tylko dwa numery, ale będzie ich więcej ze względu na nieobecność Pauliny. Ale da radę, no.
Adam: Jest to na pewno też dla niego inspirujące, z tego co widziałem na próbie. Trochę było widać po nim zaskoczenie, ale po chwili szybko się w tym odnalazł. taka świeżość czasami dobrze robi. Na przykład jak się czegoś nie przetrenuje, wcześniej nie przećwiczy i coś jest zupełnie nowe, to sami siebie też zaskakujemy wtedy na scenie i dzieją się bardzo ciekawe rzeczy. Na przykład stwierdziliśmy, że wpadkę z ostatniego koncertu zastosujemy dzisiaj, bo była świetna. Musimy to zrobić, bo to był fajny zabieg, który jednak wyszedł przez przypadek.
Takie sytuacje jak współpraca z artystami pokroju Rasa czy Mesa są dla was bardziej urozmaiceniem, czy stawianym sobie wyzwaniem?
Marek: To są nowe doświadczenia, nowi ludzie, generalnie rozwój. Zależy też dla kogo coś robimy. Na przykład tworząc dla kogoś, staram się robić to empatycznie, tzn. myślę tym kimś no i na tej zasadzie to działa. To jest fascynujące. Ale fajnie jest też wejść wgłąb siebie i współpracować z samym sobą.
To skomplikowane na wielu płaszczyznach. Nie dość, że współdziałacie we trójkę, to jeszcze każdy z was pracuje ze swoim „ja”. Wychodzi na to, że w zespole mamy 6 osób.
Marek: To jest szeroki algorytm, proszę pana.
Jak planujecie rozwijać ten algorytm w przyszłości? Trio to jest to, czego poszukiwaliście, czy będziecie starali się poszerzać grupę?
Marek: Moglibyśmy poszerzyć skład chociażby o perkusję czy sekcję dętą…
Adam: Mieliśmy już okazję takiej, co prawda jednorazowej współpracy, chodzi mi o Boiler Room z panem Antonim Grelakiem. Zdarzały nam się takie pojedyncze akcje powiększania składu albo właśnie specjalni i goście typu wokalista albo raper. To na pewno inspiruje i daje nowe możliwości. Czasami wtedy okazuje się, że trochę gramy mniej, na przykład teraz z Rasem będziemy bazowali na beatach, które już kiedyś graliśmy. Ale trzeba też mieć taką czujność i zostawić miejsce dla tej nowej osoby, bo to już jest zupełnie inna sytuacja. Jest jakiś frontman, jest ktoś, kto gra jakieś solo, tak jak z panem Antonim, gdzie pojawiła się trąbka. Także takie sytuacje się zdarzają i będą się zdarzały.
Spinając całą rozmowę klamrą, wróćmy do tematu Wrocławia. Jak określilibyście to miasto od strony muzycznej? Jak widzicie tutejszą scenę?
Adam: Nie wiem, czy jestem godzien odpowiadać na to pytanie, bo wydaje mi się, że za krótko tu mieszkam. Jestem tutaj od około sześciu lat.
Marek: Też jestem krótko we Wrocławiu, tyle samo co Adam, ale obserwując to, co się działo i dzieje, Wrocław zawsze miał coś intrygującego do zaproponowania dla reszty Polski. Zawsze jakieś ciekawy projekt lub projekty pochodziły stąd. Chociażby te złote czasy Miloopy. Chodziło o to, że Miloopa była z Wrocławia, i to był bang!
Spisek: Wydaje mi się, że żywym dowodem, że Wrocław jest fajnym, muzycznym miastem jest to, że Adam z Markiem tu przyjechali. Zrobili to, żeby tworzyć muzykę. Jedni artyści przyjeżdżają i to sprawia, że to miasto przyciąga innych artystów. Jest taka zasada, że muzycy chcą grać z innymi fajnymi muzykami. Mam wrażenie, że jest taka mini migracja do Wrocławia i staje się on takim epicentrum tego wszystkiego.
Marek: To jest też świetne uczucie, będąc twórcą, że jesteśmy z Wrocławia, a nie z Warszawy na przykład.
Adam: Wydaje mi się, że Wrocław trochę jest taki, że nie ma tutaj jakiegoś pędu, zawrotnego tempa, które jest w Warszawie. Wrocław cały czas robił swoje, mimo że nie było to jakieś specjalnie komercyjne, nie przynosiło gigantycznych ilości sprzedanych płyt, ale mimo to te lokalne zespoły cały czas robiły dobrą robotę. Może faktycznie w Warszawie tego brakuje, aczkolwiek nie chce umniejszać stolicy bo tam też jest tak naprawdę wszystko – dużo dobrych muzyków i dobrej muzyki.
Marek: No i à propos tego tempa, ja zawsze powtarzam, że Wrocław to taka polska Jamajka. Bo tu czas płynie wolniej. (śmiech)