5. A Tribe Called Quest – We The People….
W listopadzie do fanów na całym świecie trafił finalny album nowojorskich weteranów z A Tribe Called Quest. Promocja krążka w dużej mierze oparła się na singlu “We the People”. Ostatni hit w ich karierze był zarazem tym, którym potwierdzili, że powroty legendarnych składów mogą być emocjonujące nie tylko jako kolejny news. Q-Tip i spółka pokazali tu swój markowy pazur, przy okazji mówiąc bez ogródek o tym, co drażni i ciśnie się na usta wielu mieszkańcom nie tylko Stanów Zjednoczonych. Polityczno – społeczny statement wygłoszony dosadnie m.in. przez nieżyjącego już Phife Dawga, który odszedł w marcu przed wydaniem We Got It from Here… Thank You 4 Your Service. – M. Rypel
4. Kanye West – Ultralight Beam (ft. Chance the Rapper, The-Dream, Kelly Price, Kirk Franklin)
Moment ogłoszenia przez Kanye Westa, że nagrywa album gospelowy, został odebrany jako jego kolejny dziwaczny pomysł, wpisujący się doskonale w wybitnie niestandardowy proces premiery The Life of Pablo . Sęk w tym, że ekscentryczny raper po raz kolejny zabawił się konwencją i w utworze otwierającym wystawił do walki skład złożony z Kirka Franklina, Kelly Price, The-Dreama i świeżo namaszczonego króla hip-hopowego gospelu, Chance’a The Rappera.
Przede wszystkim trzeba ustalić jedno – „Ultralight Beam” w dużej mierze nie brzmi jak utwór Westa. Zaskakująco dużą rolę odgrywa tu cisza, często izolująca poszczególne partie wokalne i wzmacniająca ich siłę; rozbijana głównie kontrastowym, senno-łomoczącym bitem. Kanye, podobnie jak kilkukrotnie robił to w przeszłości, postanowił światło reflektorów skierować na wspomnianego już Chance’a, samemu wycofując się i tylko subtelnie zaznaczając swoją obecność. Była to świetna decyzja, bo autor Coloring Book odwdzięczył mu się jedną z najlepszych zwrotek tego roku, błyskotliwie miksującą popkulturowe spostrzeżenia z biblijnym tonem i naturalnym dla niego humorem. „I met Kanye West, I’m never going to fail” – ten wers to znakomita esencja zarówno samego utworu, albumu, jak i całej postaci Westa. Można go kochać, można nienawidzić, ale trudno odmówić mu pierwiastka geniuszu i muzycznego sprytu. – M. Drohobycki
3. Chance the Rapper – No Problem (ft. 2 Chainz, Lil Wayne)
Hymn wszystkich artystów niezrzeszonych w ramach wytwórni muzycznych. Jak zawsze ze szczerym uśmiechem na twarzy Chano mówi nam o tym, co go uwiera. Młody raper to znany sceptyk mechanizmów rynku muzycznego. Nie radzi ufać koncernom muzycznym i gra im na nosie, zdobywając monstrualną popularność dzięki darmowo udostępnianym mixtape’om, których na koncie ma już trzy. Podobno następne dzieło będzie już mniej frywolne w formie i w przeciwieństwie do dotychczasowych publikacji, będzie bliższe LP z prawdziwego zdarzenia. To przed nami, a tymczasem nacieszmy się tym przepysznym numerem, który ma aż dwie wisienki na torcie – 2 Chainza i Lil Wayne’a.
2. Beyonce – Formation
Istnieją utwory, które w momencie swoich ogólnoświatowych premier wbijały odbiorców w fotel; w większym bądź mniejszym stopniu zmieniały wizerunek artysty, szokując nieznaną wcześniej stylistyką i odejściem od przyjętej na dotychczasowej twórczości konwencji.Takim zjawiskiem stał się „Formation” – Queen Bey przedstawia królową nieco inną od tej, którą znaliśmy. Jest dojrzała, drapieżna i przepełniona dumą, co komunikuje nie tylko miejscami surową, miejscami melodyjną melorecytacją, ale również obrazem – dlatego singiel trudno traktować jako pojedynczy utwór, to raczej wielowarstwowy, muzyczno-wizualny produkt popkultury, napędzony przez ruch Black Lives Matter. Beyonce świadomie wykorzystała swoją pozycję na mainstreamowej scenie („I might get your song played on the radio station”) , łącząc prowokację, taniec i walkę o emancypację czarnoskórych kobiet. Jednakże nie jest to oczywiste nawoływanie do rewolucji. Tutaj prym wiedzie duma, odczuwalna w każdej frazie – nie ma miejsca na nienawiść, raczej na racjonalną demonstrację siły. Beyonce zabija przeciwnika jego własną bronią – rozrywką, materią, do napędu której przez wieki wykorzystywani byli czarnoskórzy. Ogromnym atutem kompozycji jest wysoki poziom strony produkcyjnej, autorstwa Mike WiLL Made-It, znanego m.in. ze współpracy z Rae Sremmurd. „ OK, ladies now let’s get in formation” – to popowy gigant, genialne operowanie kobiecością, seksualnością i siłą. – M. Staniszewska
1. Anderson .Paak – Come Down
Na jak radosnego może brzmieć człowiek, który wychodzi na estradę z doświadczeniami pracy na plantacji marihuany, bezdomności i dzieciństwa naznaczonego pobytem rodziców w więzieniu? I kolejna kwestia – jak potężna jest jego świadomość muzyczna po byciu wychowanym w otoczeniu gospelu, jazzu, funku i hip-hopu? Tegoroczny zwycięzca to utwór zbudowany na autentycznej pasji i predyspozycjach do bycia męską divą naszych czasów. To pełna radości celebracja zarówno wytwarzanej muzyki, jak i życia samego w sobie – przynajmniej takie wrażenie pozostawia po sobie obcowanie z dorobkiem Andersona .Paaka. Za produkcję najjaśniejszego punktu wydanego w styczniu albumu Malibu odpowiedzialny jest Hi-Tek, który wyposażył go w niebanalny sampel izraelskiego hymnu narodowego. Prym pozostawił jednak g-funkowej linii basu i wokalowi, który momentami staje się wręcz krzykliwy. No i dobrze, cholera, bo właśnie tego typu zabiegi nierzadko są źródłem wspomnianej pasji. W “Come Down” Anderson podąża za melodią w lekki, niewymuszony sposób, godny artysty obecnego na scenie nie od kilku, a od kilkunastu lat. “If I get too high now sugar come on, I might never come down (I might never come down)” To przykład kompozycji, której nie można niczego zarzucić, klasycznego 10/10 z niepodważalną chwytliwością, jakością i pięknymi kolorami. – M. Staniszewska