OFF Festival można w tym momencie bez wahania zaliczyć do kategorii tych stabilnych – mających ugruntowaną pozycję, wypracowaną renomę, doskonale znaną przestrzeń i oddane grono (starzejących się razem z festiwalem) fanów, powiększające się płynnie o nowy narybek, zarówno tych wchodzących w dorosłość, jak i tych nieco starszych, których do Katowic pchają przeróżne motywacje – od zachęty znajomych, po konkretne poszukiwania nowych brzmień. Ostatecznie koegzystencja tych grup w Dolinie Trzech Stawów sprowadza się do faktu, że niemal nikt nie opuszcza jej zawiedziony, a my możemy tylko spróbować zachęcić kolejnych niezdecydowanych do przejścia podobnego procesu.
Śląskiemu festiwalowi trzeba na wstępie oddać jedno – idee stojące u jego podstaw i unikalny charakter są konsekwentnie pielęgnowane, a samo wydarzenie, mimo długiego stażu, nie traci na świeżości. Z biegiem lat budowanie line-upu głównie w oparciu o projekty, które jeszcze nie gościły w Katowicach (a najczęściej także w Polsce), staje się coraz większym wyzwaniem, a póki co nie ma mowy o tym, żeby przerastało ono organizatorów. Tak samo jest w tym roku, bo obok świetnej selekcji debiutantów, dawki tych nieco zapomnianych projektów, jak i nowych inicjatyw dobrze znanych twarzy, mamy naprawdę imponujące nazwy headlinerskie.
W przypadku OFF-a nawet wybór tych ostatnich ma jednak swoje ideologiczne uzasadnienie. Festiwal ten nigdy nie stronił od zapraszania artystów skłonnych do kontestowania otaczającej ich rzeczywistości, a wręcz przeciwnie – zawsze poprzez muzykę starał się powiedzieć coś więcej i zachęcić do bardziej świadomej obserwacji zjawisk. W tym roku wyraźnie dominują dwa motywy – ten kobiecy, przypominający o ciągle występujących płciowych dysproporcjach, a także ten stricte polityczny, manifestujący niezadowolenie z nawracających regularnie tendencji ksenofobicznych.
Nie oznacza to oczywiście, że bez tego rodzaju zaangażowania nie możemy mówić o „pełnym doświadczeniu”. Nie należy zapominać, że chodzi tu przede wszystkim o muzykę, a w tym zakresie mamy do czynienia z absolutną ekstraklasą. Scena Leśna po magentowo-elektronicznej przygodzie w 2016 roku wraca na swoje miejsce i ponownie zaprosi na swoje deski brzmienia z kręgu, nazwijmy to, OFFcore’owych. Co kryje się za tym pojęciem? To przede wszystkim zręczna mieszanka dźwięków Afryki i Azji (wciąż dla nas egzotycznych), gitarowej spuścizny Wielkiej Brytanii, black metalowego mroku i folkowej wrażliwości. To oczywiście tylko kawałek muzycznego tortu, w którym czeka dużo więcej dobrego. Parę punktów programu przykuło naszą uwagę w szczególny sposób i to właśnie nimi chcielibyśmy się podzielić.
shame
Być może najbardziej wyczekiwany debiut na gitarowej scenie Wielkiej Brytanii w tym roku. Młodzieńcza energia, gitary i wściekłość – ten zestaw spłodził całe rzesze zespołów, ale mało który wchodzi na scenę w tak brawurowy, świadomy sposób jak oni. Przedstawianie się światu utworem tak jednostajnym i penetrującym cienie branży muzycznej jak „The Lick” wymaga naprawdę sporej odwagi, której chłopaki z południowego Londynu najwyraźniej mają w nadmiarze.
Arab Strap
Dziennikarz Guardiana napisał kiedyś, że rozpad Arab Strap uczynił świat miejscem lepszym, ale niekoniecznie głębszym. Nie da się w pełni zrozumieć tych słów, jeśli nie zapozna się z dyskografią Szkotów od deski do deski. Startowali przesiąknięci dekadenckim sceptycyzmem, a ich niezwykle osobiste, wręcz ekshibicjonistyczne teksty nie zawsze spotykały się ze zrozumieniem. Im dalej w las, tym więcej było narkotyków, alkoholu i depresyjnego tonu. Potencjalna emocjonalna bomba.
Beak>
Między innymi za sprawą takich nazw, początkowe wątpliwości dotyczące wyglądu line-upu rozwiały się równie szybko, jak się pojawiły. O nostalgiczny charakter zadbają Beak>, inicjatywa Geoffa Barrowa z popularniejszej formacji Portishead. Elektroniczny brud, przester, zawodzące organy i rozmyty wokal zahaczający o punkową tradycję. Jest w tym dużo zgrzytu, nierówności, a nawet kakofonii, ale finalny obraz ich wizji dźwięku potrafi przekonać do siebie niejednego odbiorcę.
IDLES
„I was constantly getting told guitar music is dying. What we’ve learned is not to worry about what every other cunt is doing” – w zasadzie niewiele trzeba dodawać do tych słów Joe Talbota, frontmana IDLES. Od lokalnych koncertowych legend Bristolu do jednego z najciekawszych punkowych debiutów roku – taką drogę pokonali w stosunkowo krótkim czasie, udowadniając po drodze, że wkurwiony brytyjski punk wcale nie umarł i nadal może wywoływać ogólnoświatowe poruszenie. Mają gdzieś zasady, trendy i poklask, więc OFFowa przestrzeń powinna pozwolić na wyciągniecie z nich maksimum energii.
Preoccupations
Na początku wydawali się obiecującą ciekawostką, która w świecie niestabilnych gitarowych bandów niemal od razu została skazana na szybkie popadnięcie w bylejakość. Matt Flegel i reszta składu od dłuższej chwili nie chcą jednak zgodzić się na taki los. W muzyce i tekstach tej grupy dominuje mroczna aura, eksponowanie kruchości ludzkiej natury i post-punkowy chłód, wypełniający szczelnie wszystkie kompozycje, zarówno te 4-minutowe, jak i te ponad dwa razy dłuższe. Wizyta w trójkowym namiocie więcej niż wskazana.
Kikagaku Moyo
Ciekawy przykład zespołu, którego sukces (głównie artystyczny, bo z tym komercyjnym w skali globalnej krucho) bazuje nie na wyjątkowym zmyśle kompozytorskim czy nowatorskich rozwiązaniach, a na rzetelnie wypracowanym warsztacie i zdolności przemielenia inspiracji, a następnie podania ich podlanych własnym, azjatyckim sosem. Kikagaku Moyo mają do zaoferowania psychodeliczną przejażdżkę, która wiedzie od tradycyjnego folku, przez sięgającego lat 70. rocka, aż po krauty.
Anna Meredith
Przedziwna wizja muzyki Anny Meredith na pewno nie każdego do siebie przekona, ale to jeden z tych momentów 50/50, przy którym warto zaryzykować. Amerykanka swoją przygodę z branżą rozpoczęła od muzyki klasycznej i orkiestralnych aranżacji, co nietrudno zauważyć przy kontakcie z debiutanckim Varmints, głównie za sprawą ponadprzeciętnie udanej kontroli tempa większości utworów. Sęk w tym, że w Annie tkwi też wyraźnie popowa wrażliwość, co poskutkowało paroma naprawdę karkołomnymi eksperymentami, których przełożenia na język koncertowy jesteśmy bardzo ciekawi.
Idris Ackamoor & The Pyramids
Muzyczne pocztówki z Afryki od dłuższego czasu są w Katowicach postrzegane jako rzeczy warte uwagi w ciemno, a The Pyramids bez wahania przypinamy łatkę „must see”. Za ich sprawą wybrzmi rozbiegany, afrocentryczny spiritual jazz, który mimo swojej złożoności i licznych zmian klimatu nie stanowi poważnej przeszkody dla mniej wprawionego słuchacza. Zeszłoroczny album We Be All Africans wyraźnie zdominował saksofon Idrisa Ackamoora, który tylko momentami pozwalał na zabłyśnięcie pozostałym instrumentom, ale gdy już się to działo, to w imię harmonii najwyższych lotów.
Jessy Lanza
Przedstawicielka młodej brytyjskiej sceny spod znaku wytwórni Hyperdub zawstydzi niejednego fana footworkowych brzmień zrodzonych w undergroundowym Chicago. Wpływ DJ Rashada na twórczość Jessy Lanzy jest więcej niż wyczuwalny – brudny klimat uwarunkowany porządną dawką BMP-ów zostaje zestawiony z wysokim, przetworzonym wokalem. Artystka idealnie wpisuje się w ideę “kobiecej” tegorocznej edycji OFF Festivalu. Bezkompromisowa, urzekająca i z solidnymi fundamentami.
Kornél Kovács
Szwedzka twarz zeszłorocznego house music revival, zjawiska, które popchnęło zmodernizowane disco w stronę coraz to bardziej mainstreamowej sceny. Na rynek longplayów Kovács wkroczył ze znakomitym The Bells – klasyczne 4×4, nieklasyczne łamańce, afro beat, spora dawka lo-fi i dryg do konstruowania chwytliwych loopów, nawiązujących do dorobku postaci takich jak Omar S. W jego produkcjach Detroit i Chicago zdają się zajmować miejsca szczególne, tym samym wypierając wszystko, co mogłoby być kojarzone z bardziej nordyckim klimatem. Tutaj chłód objawia się jedynie w precyzji, będącej gwarantem spójnego miksu.
Zachęcamy też do zapoznania się z naszą playlistą , składem tanecznym , który będzie działał pod szyldem Klubu P23, a także programem oficjalnego before’u w Fabryce Porcelany.