Tym co sprawia, że niektóre wydawnictwa dają się słuchać w jedyny, wyjątkowy sposób, jest wyczuwalna zażyłość muzyków i ich ogólna bliskość. To ciekawe, że przez cały proces produkcji muzyki – od prób, przez studio, aż po maszyny wytłaczające i nagrywające, te emocje nie zostają zabite. Okazuje się, że nawet spora liczba blaszanych urządzeń i stosy kabli nie są w stanie ochłodzić pewnych nut – szczególnie tych, w których czuć uśmiech na twarzy artysty. Jeżeli kiedykolwiek coś lub ktoś będzie w stanie zaburzyć tę tajemniczą wymianę między nadawcą i odbiorcą, to skończy się era wszelakich nośników. Powrócimy tym samym do czasów, kiedy to jedynym sposobem na słuchanie muzyki było uświadczanie jej na żywo, w formie występu. Cóż, oby do tego nie doszło, bo świat straciłby powszechny dostęp do najprawdziwszego panaceum.
Hermits On Holiday (wyd. Heavenly / Birth) to pierwsze wydawnictwo, które wyszło (21 sierpnia) pod szyldem zawiązanego stosunkowo niedawno projektu o nazwie DRINKS – tandemu tworzonego przez walijską piosenkarkę Cate Le Bon oraz kalifornijskiego króla minimalizmu, Tima Presley’a . 9 zawartych na albumie utworów to plejada najróżniejszych pomysłów, jakie może zrodzić jamowa atmosfera, która udzieli się także każdemu uważnemu słuchaczowi. Ów klimat to wypadkowa niesamowitego splotu wydarzeń, którym z pewnością było spotkanie się Tima i Cate razem w studiu. Zderzenie dwóch tak wyrazistych charakterów musiało poskutkować tworem takiego kalibru jak Hermits . Ponadto, oboje znani są ze swojej otwartości w stosunku do wszelkich muzycznych kolaboracji, nawet tych na pierwszy rzut oka ryzykownych. W przypadku Tim’a, jego twórcza swoboda wynikać może z ogromu doświadczenia w graniu w najróżniejszych (również gatunkowo) zespołach (np. Darker My Love , The Fall czy The Nerve Agents ). Swoje piętno z pewnością odcisnęła też na nim współpraca z tryskającym inwencją Ty’em Segall . Nieco inaczej sprawa ma się u Cate, która to mniej tuła się po bandach, a więcej udziela się jako autonomiczna i niezawisła jednostka na nagraniach wielu wykonawców (m.in. Neon Neon , Manic Street Preachers oraz The Chemical Brothers ).
Czymże jest więc debiut tego niezmiernie empatycznego duo? Łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie, czym tak na prawdę nie jest – a nie jest kolejną składną i estetyczną pozycją na sklepowej półce, na której zagrzeje kilka miesięcy, zanim nie zostanie oklejona promocyjną ceną i wrzucona do dyskontowego kosza. Hermits On Holiday nawet nie nadaje się na sprzedaż w przeciętnym sklepie. Jeżeli ktoś będzie miał możliwość, bądź na tyle szczęścia, by do niej dotrzeć, to z pewnością nie omieszka jej także wysłuchać i zakupić (lub odwrotnie). Patrząc na potencjalny zasięg, pasuje ona prędzej do dystrybucji przez takie portale jak Bandcamp (gdzie na szczęście jest już dostępna). To chyba ten typ nagrań, które bez przeszkód mogą być dostępne głównie do zamówienia w sieci.
Wychodząc jednak poza sferę dostępności i dystrybucji, warto spojrzeć na ten album z kilku perspektyw. Przede wszystkim z tej konwencjonalnej, podstawowej dla każdej recenzji. Tak spoglądając, zobaczymy najmniej – bo tylko niezbyt składne, choć mocno ekspresywne wydawnictwo przesiąknięte pastiszową stylistyką psych – rocka i rytmiczną powtarzalnością, których pokrewieństwo z lo – fi to tylko złudna otoczka, pod którą kryje się czysty jam. Jeżeli zaś weźmiemy pod lupę samych artystów, co już po części zrobiliśmy, to ukaże się nam nieskończony potencjał, balansujący na cienkiej granicy popu i alternatywnego, a może wręcz garażowego rocka. Zasługą Tim’a jest w tym miejscu nieociosane, chropowate brzmienie (mowa nie tylko o gitarze, ale o całej aranżacji). Zostawiając nam tyle pustej przestrzeni, artysta ten jakoby obramował dźwięki w próżnię, podkreślając tym samym każdą nutę i wyśpiewane słowo, co doskonale widać choćby w kawałkach She Walks So Fast czy Tim, Do I Like That Dog . Cate natomiast stoi niejako w opozycji do swojego towarzysza, przemycając gdzieniegdzie bardziej przystępne i bogatsze melodie, jak np. Cannon Mouth (z jakby hipnotycznymi i pozbawionymi życia backingami Tim’a).
Obok tych przykładów, wyraźnie podporządkowanych kaprysom twórców, są również idee wyższego sortu, które to, gdy już odkryte, rzucają przyjemne światło na część kompozycji. Pierwszą, a dla mnie najjaśniejszą z nich, jest przeurocza zabawa prostotą powtarzalnych melodii i ich wpływ na kontekst i odbiór. Widać to na przykład w otwierającym album Laying Down Rock , w którym przez niecałe 4 minuty króluje wyłącznie sam rytm, potęgowany (i za zarazem upraszczany) przez chwytliwą, jednostajną gitarową melodię. Nie inaczej jest na singlowym, a i tytułowym Hermits On Holiday . Bardziej punkowo, ale wciąż w związku z przedstawionym wcześniej schematem, dzieje się na Focus On The Street , gdzie dodatkowo brak staranności wychodzący poprzez brzęk gitary łączy się z ‚dukanym’ przez wokalistę tekstem (co również polepsza ten efekt melodyjnego pędu). Jest to pewnie jeden z niewielu, a na pewno najważniejszy czynnik spajający to wydawnictwo, niczym skrawki materiału złączone blaszanymi spinaczami. Druga z myśli ‚klejących’ ten album jest jak na ironię nie do końca zależna od twórców – a jest nią po prostu wyczuwalna swoboda. Owszem, nie byłaby ona tu uwzględniona, gdyby muzycy nie mieli okazji, lub nie potrafili jej wytworzyć. Nie zmienia to faktu, że nie jest to efekt premedytacji, a częściowo losowej kolei wydarzeń. Wniosek ciśnie się więc na usta sam. Więcej na tej płycie swawolnej energii i wolnych elektronów, niż pomysłów i namacalnych wynalazków.
Jeżeli wczujemy się w niewymagający (pozytywnie) ton tego krążka, będziemy mogli uznać te wszystkie cyrkowe pomysły i figle za nic więcej, niż po prostu miłą płytę o dużej wartości artystycznej. Żaden krok do przodu w karierze i nic, co zmieniłoby świat muzyki – po prostu dobre kombinacje dźwięków. Uszanujmy to, że ci państwo przyjemnie spędzili czas, a przy okazji nagrali coś na pamiątkę swoich spotkań. Bądźmy ludźmi, nawet jeśli nie do końca pasuje nam hałaśliwy i surowy duch tego krążka. Choć z drugiej strony, w pewnym sensie takie nieociosanie sprzyja odbiorowi Hermits On Holiday jako płyty zmysłowej. Nic na niej nie jest bowiem tłuste i masywne. Czuje się, że każdy dźwięk jest ulotny i naturalny; że jest to autentyczne, niewyolbrzymione i pozbawione zbędnych ozdobników. Objaśniając – nie błagajmy o soczysty stek, kiedy możemy dostać świeżą, pożywną i kolorową sałatkę – chrupiącą i orzeźwiającą.
Tu nie ma miejsca na powagę i spięcia. Doceńmy luz i pomysłowość tej parki.