Jeżeli pamięta się debiutancki album grupy Swim Deep , to perspektywa odsłuchu drugiego longplaya nie będzie wydawała się czymś specjalnie emocjonującym. Fakt ten może zaprowadzić na manowce nie jedną osobę gotową docenić Mothers . Na swój sposób prostackie, indie – popowe brzmienie gdzieś się zawieruszyło (choć lepiej, by definitywnie i z premedytacją zostało odrzucone). Zapomnijmy więc w pewnym stopniu o dość nieświadomym, ale pełnym potencjału debiucie i poznajmy na nowo brytyjskie tygrysy, których styl, albo łączy w sobie setki , albo jest całkowicie nowym gatunkiem i tylko czeka na rozkwit.
Na nowy album piątki z Birmingham musieliśmy troszkę poczekać, gdyż od czasu wydania Where the Heaven Are We , minęły już dwa lata. Co jednak bardziej działało ku zniecierpliwieniu fanów, to zwlekanie z ogłoszeniem oficjalnej daty premiery drugiego krążka. Szczegóły dotarły do fanów stosunkowo niedawno i, co najgorsze, nie odbiły się specjalnie dużym echem w mediach. Czyżby poprzednie wydawnictwo, swoją drogą (całkiem słusznie) oceniane przez portale średnio 6/10, tak bardzo zniechęciło redaktorów do śledzenia dalszych poczynań grupy? Obym się mylił i etyka globalnych mediów była na nieco innym poziomie. Tak czy inaczej, możliwość obserwacji wzlotu średniej grupy do pułapu potencjalnych headlinerów największych festiwali jest gwarancją ogromnej satysfakcji.
Po dwóch powyższych akapitach Mothers może jawić się jako album genialny. Nic bardziej mylnego. To właśnie pewne niedociągnięcia sprawiają, że nie jest kolejnym nudnym, udanym albumem. Jest jak połączenie muzyki Queen i młodego Jamiroquai’a ; jak Electric Light Orchestra z Ezrą Koenig’iem na wokalu. Innymi słowy, jest to ogromna, nierzadko pompatyczna przestrzeń, w której zaznaczony jest zwykle jeden lub dwa punkty świecące najjaśniej. Punkty te działają odświeżająco – zbywają niejako wrażenie przytłoczenia. Idealnie gra to w „Namaste”, gdzie dyskotekowy rytm zostaje zestawiony z dream – popowym przejściem. Wyważone, wysmakowane.
Jeżeli mowa już o tym wyjątkowym brzmieniu, które jest jakby ekstremalną inspiracją dokonaniami Tamie Impala , to owszem, robi wrażenie. Zwariowane, taneczne rytmy zestawione z nadmuchanymi, elektronicznymi efektami wspaniale funkcjonują nawet pociągnięte przez niedbały, delikatnie popowy wokal. Dobrze wychwytuje się te niuanse m.in. w utworach „One Great Song and I Could Change the World”, „To My Brother” (szerokie brzmienie przypominające hity z lat 90 – tych) oraz (jakby rodem z nurtu new – romantic) „Grand Affection”. Jest to jednak ryzykowne zagranie. Niebezpieczeństwo tworzenia tak wyrazistego materiału polega na tym, że łatwiej się przejada. Smutną prawdą jest bowiem to, że pospolity słuchacz może najdłużej tolerować utwory, które nie są specjalnie odchylone od radiowej, chwytliwej normy. Czy publika jest w stanie, oraz w humorze, wynosić tego typu longplaye na piedestał?
Jak już wspomniałem, chłopakom udało się stworzyć nieprzebraną przestrzeń, bardzo dobrze działającą na wyobrażenie kosmicznego bezkresu. Może to przez zamieszczenie na LP pozycji pt. „Forever Spacemen”, która naprawdę pobudza zmysły… Z innej strony, aranżacja jaką tym razem wybrali dla siebie muzycy, sprawia, że album brzmi jak spójna całość (co równocześnie potęguje wspomniany wcześniej efekt). Sugestie sugestiami, ale nawet gdyby każdy czuł perfekcyjną i uzasadnioną jedność wszystkich utworów, to czy nasze czasy są dobrą chwilą na wypuszczanie czegoś w rodzaju concept – albumu? Zależy od przeznaczenia i sytuacji. Swim Deep znajdują się dopiero na początku długiej drogi i tego typu wydawnictwo może przysporzyć im ‚komercyjnych kłopotów’. Jeżeli jednak gdzieś tam jest zwarta grupa odbiorców, dla których dedykowane jest Mothers , to zespół może dostać łatkę niepoprawnych eksperymentatorów – co jest swoistym awansem i otwarciem drzwi do niezależności. Wszystkiego mieć nie można i mainstreamowy splendor kłóci się z awangardową otoczką. Może więc nie warto narazie przejmować się przyszłością i lepiej skupić się na tym co mamy – a mamy przed sobą coś naprawdę świetnego.
Brytyjczycy urządzili ten album jak przestronny apartament, zachowując klasyczną elegancję, a przy okazji wnosząc tam dużo nowoczesnych dodatków i malując ściany na wszystkie kolory świata.