Debiutancka płyta formacji Alt-J (z którą zapoznałam się dopiero w tym roku) spotkała się z niezwykle pochlebnym przyjęciem z mojej strony. Wówczas perspektywa otrzymania ich kolejnego krążka nie wydawała się tak bliska. A jednak – muzycy już we wrześniu podzielili się z fanami swoim drugim dziełem. Jakiś czas temu grono członków Alt-J zmalało o jednego muzyka (grupę opuścił basista Gwil Sainsbury), ale czy przez to jakość materiału jest gorsza i biedniejsza? Czy Brytyjczycy muszą martwić się o to, że dosięgnął ich syndrom drugiej płyty? Pora się przekonać.
Pierwsza płyta Alt-J mocno mnie zachwyciła i długo nie mogłam wyrzucić jej ze swojej głowy. Takie utwory jak „Taro”, „Something Good” czy „Fitzpleasure” chyba już zawsze będą mnie zachwycać swoją intensywnością. „This Is All Yours” jest w moim odczuciu płytą bardziej wymagającą i tajemniczą. I absolutnie antyprzebojową. Podczas gdy na „An Awesome Wave” więcej miejsca zajmowały bardziej dynamiczne i wręcz energetyzujące pozycje, tutaj stanowią one mniejszość. Muzycy popełnili album bardziej wyważony i mniej bogaty w dźwięki. Jeśli mielibyśmy porównywać nowy LP z debiutanckim (bo takie porównania same się nasuwają) to nie da się oprzeć wrażeniu, że „This Is All Yours” cechuje zupełnie inna jakość. Piosenki wymagają więcej skupienia, są też bardziej wyciszone i nie kupują słuchacza od razu. Wpierw relaksują i wprowadzają w bardzo przyjemny stan, by potem zaciekawić ciekawymi patentami. Estetyka, w jakiej poruszają się Brytyjczycy, nie zmieniła się, chociaż oddalili się bardziej od elektroniki na rzecz folku i różnych instrumentów, będących dopełnieniem alternatywnego rocka.
Intro wprowadzające w resztę płyty to po prostu ładna i przyjemnie zagrana pozycja o zmiennym tempie i orientalnym klimacie, aczkolwiek nieco za długa i lekko nużąca. Jednak należy zaliczyć na plus pewną dawkę tajemniczości i charakterystyczne pokrzykiwania w tle, nadające całości specyficzności. Subtelne, zagrane na akustycznej gitarze i pianinie „Arrival In Nara” z niespiesznym wstępem powoli się rozwija, podtrzymując słuchacza w skupieniu. Następujące po nim „Nara” ma w sobie dawkę melancholii i to jeden ze spokojniejszych tracków na płycie, ale zawiera w sobie dawkę elektroniki, przez co jest wyrazistszy od poprzednika. Może i nie dorównuje „Taro” z poprzedniego krążka, ale jego poziom jest również wysoki. Utwór zapada w pamięć i chce się do niego wracać. Zamykające płytę „Leaving Nara” to pełna napięcia kompozycja, z której jednak można było wycisnąć dużo więcej. Co ciekawe, te trzy pozycje tworzą trylogię poświęconą japońskiemu miastu Nara.
Bardziej dynamicznie robi się w „Every Other Freckle”, w którym czuje się ducha debiutanckiej płyty. Gitary niespiesznie grające w swoim tempie, świdrująca elektronika dodająca swoje trzy grosze oraz śpiewający jakby od niechcenia Joe Newman to elementy stanowiące o sile tej piosenki. Jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Mocnym blaskiem świeci także „Left Hand Free”, które ma hitowy potencjał i ciężko się przy nim nie pobujać. Jest tutaj dość amerykańsko, gitary nadają dynamicznego i bluesowego charakteru, jednak specyficzny wokal sprawia, że Alt-J wciąż brzmią oryginalnie. I te psychodeliczne klawisze! Cudo. Pierwszy wypuszczony do sieci przed premierą płyty utwór, czyli „Hunger Of The Pine”, jak na moje ucho potwierdza, że Brytyjczycy nie stracili formy. Jest klimat, jest niebanalne brzmienie (saksofon, elektronika nadająca melancholijnego klimatu). Przyczepić by się można do zsamplowanej Miley Cyrus – chociaż początkowo irytował mnie jej wstawiony wokal, teraz już tak bardzo ten element mi nie przeszkadza. Mimo to bez niego utwór niczego by nie stracił.
Jednominutowy przerywnik „Garden Of England” raczy nas uroczymi dźwiękami fletu i wprowadza nas do folkowego, niemalże ascetycznego „Choice Kingdom”, którego oniryczna konwencja idealnie wpisuje się w obecną pogodę za oknem. Utwór wymaga poświęcenia mu większej ilości uwagi i skupienia, ale możemy być pewni, że da nam przeżycia na wysokim poziomie. W podobnym klimacie utrzymana jest ballada „Warm Foothills”, zaśpiewana wspólnie z Mariką Hackman, Lianne La Havas, Sivu i Conorem Oberstem. Głosy artystów ładnie się ze sobą przeplatają, co w efekcie daje nam przyjemną, lekką i urokliwą kompozycję. Komu przypadły do gustu wymienione wyżej tracki, na pewno zadowoli go „The Gospel Of John Hurt”. Urokliwie zaśpiewane „Pusher” to przejmująca ballada, a ostatnie na liście „Bloodflood pt.II” to bardzo udana kontynuacja utworu z debiutu. Melodia angażuje słuchacza i urzeka nieco przejmującym klimatem.
Nagrywając więcej kawałków typu „Left Hand Free” czy „Every Other Freckle” mielibyśmy do czynienia z marnym naśladownictwem debiutu. Całe szczęście otrzymaliśmy coś innego, coś bardziej zaskakującego i pomysłowego. Na pytanie, czy Alt-J lepiej wypadają w melancholijnym brzmieniu czy może w bardziej wyrazistych utworach, trzeba sobie odpowiedzieć samemu. Całość jest lekko przygnębiająca, więc w zbyt dużej dawce może okazać się zbyt ciężka. „This Is All Yours” raczej nie zdobyło mojego serca, ale uważam go za dobry longplay, który na pewno nie zaliczyłabym do niewypałów czy rozczarowujących dzieł.