Z Tomkiem Szpaderskim i Radkiem Krzyżanowskim, czyli 2/3 zespołu Kamp! , spotkaliśmy się 22 listopada – na kilka godzin przed ich występem w katowickim klubie Hipnoza. Była to już końcówka trasy Brennnessel On Tour 2015, promującej zarówno drugie studyjne wydawnictwo łódzkiego trio, Ornetę, jak i debiutancki album wrocławskiego projektu Oxford Drama. Porozmawialiśmy m.in. o tym, czym jest eksperyment bez eksperymentu, jak Król Maciuś I trafił na Mazury i że każdy ma jakieś ukryte muzyczne przyjemności.
Ile koncertów jeszcze przed Wami?
Tomek: Trzy, łącznie z tym katowickim dzisiaj.
My byliśmy we Wrocławiu.
Tomek: Na pierwszym, inauguracyjnym.
Koncert, trzeba przyznać, był w specyficznym miejscu.
Tomek: W teatrze. Trudno było…
Ale podnieśliście ludzi na nogi!
Radek: Fajnie było, na pewno ciekawie. Niestandardowo.
To było w dniu, kiedy Wy i Oxford Drama wydawaliście płytę.
Tomek: Tak, tak. Dzień premiery. Który to był?
Radek: 23 października. Piątek.
Tomek: Znowu 23? Pierwsze też były 23!
Radek: I znowu przy okazji koncertu we Wrocławiu! Zawsze, kiedy gramy we Wrocławiu, jest premiera płyty.
Piękna tradycja się rodzi.
Radek: Zawsze tutaj opcję wrocławską przeforsowuję. Tak ustalamy daty, żeby we Wrocławiu były właśnie te historyczne; żeby można było zapisać je później ‚złotymi zgłoskami’
Bardziej przypadkowo Wam to wtedy wyszło, czy po prostu tak planowaliście, że wszystkie premiery zbiegną się z koncertami we Wrocławiu?
Radek : Przypadkiem wychodzi. Drugi raz ten sam przypadek. Oxfordzi byli zaplanowani na 23, a my do ostatniej chwili tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy uda się zdążyć. Jak zawsze się udało.
Tomek: Tak, bardzo szybko pracowaliśmy. Do ostatnich sekund ważyły się losy premiery tej płyty.
Ten krążek też robiliście na szybko czy tylko ostatnie kroki były ekspresowe?
Radek: Wszystkie kroki – od pierwszego do ostatniego – były na szybko, a pracę nad albumem zaczęliśmy na poważnie w lutym tego roku. Płyta była gotowa pod koniec września, a jak na nas, to bardzo szybko. I ten ostatni okres, kiedy już się tłoczyła, kiedy zostały sprawy formalne, które ogarniał nasz menadżer Bartek – to też była bardzo duża nerwówka. Dopiero tydzień przed wydaniem płyty było wiadomo, że zdążymy.
Czyli było dużo emocji?
Tomek: Działo się!
Radek: Ale przy pierwszej płycie było dokładnie tak samo. Wtedy dłużej pracowaliśmy. Dużo dłużej. Natomiast sama końcówka była tak samo nerwowa. Tym bardziej, że teraz mieliśmy jeszcze wstępną datę (premiery) w październiku, a wtedy w listopadzie i nie można było sobie pozwolić na żadne przesunięcia, bo byśmy wylądowali co najwyżej w koszyku mikołajowym.
Tomek: A trasa była już zabukowana.
Radek: Ale zawsze się udaje.
Jak powiedzieliście, że dużo się działo przy nagrywaniu tej płyty, to pomyślałem sobie, że to mogło w jakiś sposób wpłynąć na brzmienie. Czy takie rzeczy jak atmosfera w czasie nagrań mają wpływ na finalny odsłuch?
Tomek: Na 100% wpływają. My też przeszliśmy na trochę inny system pracy, z racji tego, że każdy z nas mieszka w 3 innych miastach, a studio mamy w Łodzi. Fakt, że to się dzieje właśnie tam, ma swój oddźwięk w muzyce. Słychać miejsce, w którym pracujemy, to, że się zjeżdżamy i robimy muzykę przez 5 dni, praktycznie od poniedziałku do piątku i siedzimy w studiu po 12 godzin. To nie jest praca polegająca na tym, że ktoś ma świetny pomysł, nagle do siebie dzwonimy i umawiamy się za pół godziny w studiu. Mamy swój grafik i idziemy tym trybem. Jestem pewien, że to słychać. Ciężko mi powiedzieć dokładnie, w której piosence słychać to, że Radek przyjechał z Wrocławia…
Radek: …i byłem zmęczony.
Tomek: …i był zmęczony. A ja przyjechałem z Gdyni i byłem super wypoczęty. Jest to na pewno inny system pracy niż ten, który mieliśmy wcześniej, no i, co z tego wynika, inna muzyka.
Radek: System pracy, jak się okazuje, ma bardzo duży wpływ na końcowe brzmienie. Przy debiutanckiej płycie ważne było przede wszystkim miejsce. Pierwszą część robiliśmy jeszcze u mnie na strychu, a drugą już w wielkim mieszkaniu, gdzie bardzo dużo się działo. Przewijało się sporo ludzi. Panowała atmosfera wiecznej imprezy, kiedy robiliśmy te próby, co w pewien sposób stymulowało nas do ciekawych rozwiązań, z drugiej strony było męczące, no bo ile można wśród ludzi… Czasem przychodzi wena, a ktoś się zwala do studia i się zaczyna… Stwierdziliśmy, że już z tym koniec i spróbowaliśmy czegoś nowego. Teraz znów dochodzimy do końca tego systemu, który stosowaliśmy przy “Ornecie”. Będziemy szukać kolejnego i trzecia płyta będzie przez to inaczej brzmieć.
Różnica między waszymi płytami jest naprawdę ogromna. Sam nie spodziewałem się czegoś takiego.
Tomek: Ale to dobrze, czy źle?
Radek: Kurczę, zaskoczenie chyba zawsze jest dobre.
Tak, zaskoczenie jest zwykle na plus.
Radek: Tak?
Artyści, którzy się nie zmieniają, nie wiem jak wy uważacie, ale..
Tomek: Są nudni. To prawda.
Są od tego wyjątki.
Radek: No pewnie.
Tomek: Nie jesteśmy mistrzami żelaznej konsekwencji. W ogóle nie ma o czym mówić, ale to też nie było tak, że sobie zaplanowaliśmy, że to wyjdzie akurat w ten sposób, albo że będziemy szukać bardziej sterylnego brzmienia czy zrezygnujemy z piosenek sensu stricto… To było wszystko pewnym eksperymentem bez eksperymentowania, że się tak wyrażę. Wychodziło samo z siebie.
Radek: Nie było założenia eksperymentu. Po prostu faktycznie naturalnie wyszło i jest to bardzo cenna wartość, bo najlepiej wyraża nas to, co powstaje w niewymuszony sposób. Myślę, że pierwsza płyta była dużo bardziej zaplanowana. Były ramy, w których w pewnym momencie zaczęliśmy się dusić, przez to tak długo powstawała i w końcu porzuciliśmy ten system. Możliwe, że przy trzeciej płycie znowu wrócimy do wyraźniej nakreślonych ram stylistycznych, bo może to nam dać coś nowego. Na razie o tym nie myślimy. Jest ledwo po drugiej płycie, tej całorocznej kampanii.
Tomek: Nie mieliśmy żadnych wyznaczników, w sensie inspiracji. Pamiętam, że jak pracowaliśmy nad pierwszą płytą, to mieliśmy jakichś artystów, na których się wzorowaliśmy, pewne określone brzmienie, poza które nie chcieliśmy wychodzić. Mieliśmy też kilka naszych singli – te wyszły wcześniej, na długo przed ukazaniem się płyty. W związku z tym one były same w sobie jakimś wyznacznikiem, do którego dążyliśmy. A tutaj… Pierwszy singiel, „No Need To Be Kind”, wyszedł wtedy, kiedy płyta była już w całości nagrana, więc nie było tak, że był jeden utwór, który określa jakąś ścieżkę dla pozostałych.
Jaka idea stała za tą płytą? Strasznie ciekawi mnie geneza tytułu, to po pierwsze. Bo, z tego co wiem, Orneta to jest miasteczko w Warmińsko-Mazurskim, racja?
Tomek: Wszystko się zgadza.
A drugą sprawą jest okładka.
Tomek: Och, to trzeci (Michał Słodowy, przyp. red.) powinien tu przyjść!
Radek: Z nim musicie pogadać.
Tomek: Z okładką było trochę tak, że nie mieliśmy konceptu. Myśleliśmy może o jakiejś ilustracji, może o zdjęciu. Nie mieliśmy sensownego planu i przypadkiem oglądaliśmy zdjęcia na Fototece. Jeżeli nie kojarzycie, to warto sprawdzić. To strona zbierająca naprawdę fajne zdjęcia z polskich filmów. Trafiliśmy na film „Król Maciuś I” – ten był najdziwniejszy i najbardziej kolorowy.
Radek: Odjechany.
Tomek: Tak, bardzo dziwny. Pomyśleliśmy sobie, że gdybyśmy zobaczyli ten obrazek nie wiedząc, że jest to fotos, to naprawdę zastanawialibyśmy się, co na nim jest. To było dosyć fajne. Trafiał do nas przez te wszystkie kolory. Pewna egzotyka tego zdjęcia, po której widać, że jest bardzo udawana. Jak to w polskim filmie – człowiek jest pomalowany na czarno, żeby grać Afrykanina, wioska jest sklejona w jakimś studiu… Nie wiesz, czy niebo jest retuszowane czy nie.
Radek: Jakbyśmy wyjechali na Pustynię Błędowską, a nie na Saharę.
Tomek: Tak, dokładnie. Sahary tam nie było na pewno. To wszystko zgrało się z nazwą albumu, z pewną atmosferą tej płyty. Wszystko ułożyło się w jedną całość. A wracając do pytania o tytuł – „Ornetę” – oprócz tego, że jest taka miejscowość w Warmińsko-Mazurskim, to jest ona już legendarna. Mieliśmy tam ciężką rozmowę o tym „jak pracować dalej’. Spotkaliśmy się tam po wydaniu EP-ki „Baltimore”, przed nagrywaniem drugiej płyty. Dosyć istotny moment dla zespołu, po prostu drugie otwarcie. Rozdarcie między przeszłością, debiutem, EP-ką, a jakąś nową formułą, której ewidentnie potrzebowaliśmy. No i tam się zastanawialiśmy nad tą formułą. Wydawało nam się, że warto to uczcić. A poza tym, brzmienie tej miejscowości bardzo nam się podobało.
Czyli, jak rozumiem, odcinacie się trochę od tej przeszłości? Tak mi się przynajmniej wydaje po waszych wypowiedziach. Dojrzewanie to jest proces, którego trzymacie się kurczowo?
Radek: Znowu można powiedzieć, że to wszystko naturalnie wychodzi, nie jest planowane. „Hej! Żyjmy teraz i zapomnijmy o wszystkim, co jest za nami!”
Tomek: Na dwójce zmądrzejemy, na trójce znowu zgłupiejemy…
Radek: No właśnie, a teraz sobie założymy, że znowu wrócimy do “głupienia”? Nie. To znowu jest jakiś proces, którego nie kontrolujemy i nie chcemy kontrolować. Niech to z nas wyjdzie i przemówi samo za siebie. Możecie tak odbierać to, że się odcinamy, a to dlatego, że wiemy jak daleko jesteśmy od tego punktu, w którym zaczynaliśmy. I stąd może taka świadomość formatuje nasze wypowiedzi.
Tomek: I to jest też, wydaje mi się, próba nie znudzenia się tak naprawdę. Wielokrotnie są takie historie, że jesteśmy w trudnej sytuacji, musimy podjąć decyzję przy danym utworze i myślimy „może zrobimy to tak”. Za chwilę przychodzi refleksja: „Nie no, kurczę. Tak robiliśmy na pierwszej płycie”. To w ogóle jest naturalną konsekwencją, że chce się czegoś nowego. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której znudzimy się naszą muzyką bądź sobą wzajemnie, dlatego lubimy zaskoczyć też samych siebie, nie tylko słuchaczy.
Radek: Chociaż zaskoczenie po 9, czy tam 10 miesiącach pracy nad płytą jest trudne.
Tomek: Wtedy tym bardziej szukamy rozwiązań, których byśmy normalnie nie zastosowali, bo słuchając po raz tysięczny tych 11 utworów dochodzimy do wniosku, że wprowadzamy jakąś zmianę, której słuchacz nie ma szans w ogóle usłyszeć, a my jesteśmy w euforii.
Radek: My zapomnimy (o zmianie, przyp. red.) i następnego dnia stwierdzamy „Tu się nic nie zmieniło…”.
Tomek: Albo „Jak tam ten werbel wszedł gdzieś tam z tyłu, to już jest w ogóle!”.
Radek: Nikogo to nie obchodzi, naprawdę. Perspektywa twórcy jest zupełnie inna. Moment, kiedy pierwszy raz słuchacie płyty i macie ją całą jeszcze dla siebie. Tutaj nie ma już żadnych tajemnic, chociaż akurat w tym przypadku mix, który robiliśmy z Kwazarem, pomógł nam odświeżyć te tracki. Nie znacząco, ale zmienił nieco optykę i dzięki temu całkiem sprawnie poszedł nam ten etap, nawet lepiej niż przy okazji pierwszej płyty. Mieliśmy wtedy wyraźnie nakreśloną wizję – siedzieliśmy w studiu z Bartkiem Szczęsnym i non stop mówiliśmy mu „zrób tak, a to tak”.
Tomek: Nie był to kreatywny miks.
Radek: Nie pozwoliliśmy na kreatywny miks, tylko sami wszystko chcieliśmy kontrolować od A do Z. Ta płyta jest bardziej wyzwolona, to jest dla nas wartość. Wydarzyło się dużo rzeczy, których przy okazji pierwszej płyty byśmy nie przepuścili – błędy i inne rzeczy wynikające ze swego rodzaju niedoskonałości.
Czy takie otwarcie na zmiany i spontaniczność przemawia też przez Was jako założycieli Bennnessel? Czy to jest dynamicznie zmieniająca się wytwórnia?
Tomek: Myślę, że niekoniecznie dynamicznie zmieniająca, bo jesteśmy jeszcze na tyle małą oficyną i wydajemy tak mało rzeczy…
Radek: To jest butikowy label. Tym niemniej jest coś w tym, że się zmieniamy, bo kiedyś trzepaliśmy tylko wyjątkowo elektroniczne brzmienia, jak na przykład Gazella czy nasze rzeczy, a w tej chwili wydajemy Oxford Drama, którzy jednak grają coś innego. W pewnym momencie przestawiliśmy się na szukanie przede wszystkim zespołów, które będą mogły swój materiał zaprezentować na scenie No i właśnie Marcin z Gosią przekonali nas swoim pierwszym, albo jednym z pierwszych koncertów w Kulturalnej.
Radek: Tak. Najpierw była EP-ka, potem płyta. Szybko pracowali.
Tomek: Tak, bardzo szybki zespół.
Radek: Bartek, czyli 1/4 Brennnessela, został ich menedżerem i wszystko zostało w rodzinie.
Tomek: Wracając jeszcze do pytania – jako label pracujemy na takim gruncie, że ciężko w ogóle przewidywać w jaką stronę to wszystko pójdzie. To zależy od tego co pojawi się na horyzoncie polskiej sceny muzycznej i czy ten ktoś będzie chciał w ogóle z nami pracować. Nie mamy konkretnych planów związanych z poszczególnymi zespołami. To zazwyczaj pojawia się ni stąd, ni zowąd. Nie wydaliśmy chyba nic z otrzymanych dotychczas demówek.
Radek: Mamy jakieś plany, ale zobaczymy co z tego dokładnie wyjdzie. Na razie wszystko to było…
Tomek: …spontanicznym działaniem. Zobaczyliśmy coś, co się nam akurat spodobało, złapaliśmy kontakt z twórcami. Tak było w przypadku Rebeki, tak było w przypadku Oxford Drama. Gdzieś tam się też prywatnie polubiliśmy, bo to jest dla nas bardzo ważne. Nie chcemy, żeby to był typowy układ wydawca – artysta, tylko bliższy kumpelskiemu.
Radek: Bardzo nas cieszy to, że wydaliśmy pierwsze elektropopowe płyty w Polsce, czyli nasz debiut i później ”Helladę” Rebeki. Zapewne zapisaliśmy się z tego powodu w historii.
Tomek: Pomniki budować.
Słuchajcie, zastanawia mnie, jakie „guilty pleasures” mają teraz artyści. Czy wstydzą się trochę niektórych utworów, które im się spodobały i pewnie nie chcieliby dzielić się tym z innymi? Chciałbym, żebyście na drodze wyjatku podzielili się tym właśnie ze mną.
Tomek: Ja mam ewidentnie ”Summer” Calvina Harrisa. Coś mi wchodzi ten kawałek. Oprócz tego Margaret i jej wspaniałe ”Thank You Very Much”, jest takim sztosem!
Radek: Zawsze coś się znajdzie. Jeżeli jeździ się często w trasy i słucha radia, to chcąc nie chcąc te utwory się tam pojawiają. Ja miałem…
Tomek: Ty miałeś taki od Carly Rae Jepsen!
Radek: A! „Call Me Maybe”! To jest zajebisty utwór, sztosik. No i Avicii – ”Silhouettes”. Nawet na Pitchforku dostał „Best New Track”, także dziękuję, dobranoc.
Tomek: Prymitywne rzeczy takie.
Radek: No i Grzegorz Hyży! Jak się ten track nazywał?
Tomek: Ten, wiecie: „Idę dalej mimo tylu… tylu…”. Na pewno znacie.
Radek: Bardzo spoko kawałek.
Tomek: Ale to już jest taka produkcja, że naprawdę…
Radek: Polska poszła do przodu.
Tomek: Ja mam jeszcze wspaniały utwór Edyty Górniak. Nazywa się ”Your High”, czy coś takiego. Jeżeli nie kojarzycie, to sprawdźcie. Robili to Ci od Sistars – Plan B. Są dwa teledyski do tego utworu – jeden dzieje się za dnia, a drugi nocą.
Radek: Mamy też nowość. Sylwia – nasz akustyk – puszcza jeden kawałek, który pomaga jej dobrze nastroić system. Kawałek, który źle brzmi.
Tomek: Jest tragiczny.
Radek: Jest już naszym hymnem tej trasy! Niestety nie znamy tytułu.
Mi na przykład ostatnio siadł nowy kawałek Krzysztofa Krawczyka.
Tomek: Krzysztof Krawczyk jest kozakiem, bez dwóch zdań. Przede wszystkim miał świetny wywiad z jednym maksymalnie spiętym dziennikarzem, który nie potrafi wymówić nazwy Trubadurzy. Już za to Krzysztof powinien być noszony na rękach.
Radek: „Turbadurów, Turbadurzy”
Tomek: Wywiad dla telewizji Top Canal – przecież od razu wiadomo co to będzie! Krzysztof jest profesjonalistą, nie niszczy dziennikarza, a ma wszelkie prawo, żeby go zrównać z ziemią.
Radek: Tak jak Waglewski kiedyś się obraził w wywiadzie.
Tomek: Po drugie, (K. Krawczyk, przyp. red.) mieszka w takiej miejscowości pod Łodzią, w której ja też mam dom. Czasami się spotykamy. (śmiech) Nie znamy się prywatnie, ale widuję go czasem.
Kończąc, nawiążę jeszcze do koncertów. W różnych wywiadach mówicie o miejscach w Polsce, w których gra się Wam dobrze. Gdzie poza krajem grało się Wam najlepiej?
Tomek: W Czechach!
Radek: Było kilka takich koncertów, które się pamięta. Myślę, że koncert w Londynie zimą 2013 był świetny. W Los Angeles też, w takich loftowych pomieszczeniach. Nie mieliśmy w ogóle sceny. Wszystko to było super amatorskie, zaimprowizowane, ale publiczność była fantastyczna. Dużo latynosów, którzy bardzo dobrze rozumieją naszą muzykę. Co tam jeszcze było takiego?
Tomek: Lubimy właśnie grać w Czechach. Mieliśmy tam dwie poważniejsze trasy i zawsze fajnie wszystko wychodziło.
Radek: Pamiętam też koncert w Kolonii, na festiwalu C/O POP. Trochę się już tego uzbierało, ale były też takie, o których lepiej nie pamiętać.