Kontynuacja rozmowy z Da Voskiem – DJem i producentem z Wrocławia. W tej części mówi o technicznej stronie tworzenia i grania muzyki, oraz krytycznym podejściu. Kilka jeszcze informacji o grach, które towarzyszyły mu od najmłodszych lat, a które następnie pojawiły się samplowane w jego produkcjach.
[Przeczytaj pierwszą część rozmowy]
KINKYOWL: Skąd bierzesz muzykę, którą potem grasz na imprezach?
DVD: Jestem dosyć emocjonalnie związany z dwoma portalami, na których znajduję swoje perełki. Gdy rodziła się moda na witch house, to wszystko pojawiało się na Bandcampie. W zasadzie wyłącznie tam. Dodatkowo, jako użytkownik mam możliwość wystawienia na sprzedaż własnych produkcji w wersji cyfrowej. Drugim portalem jest Soundcloud, na którym sukcesywnie sprawdzam sobie świeżynki przez „follow”owanie konkretnych ludzi. Swoje sety opieram prawie wyłącznie na materiale znalezionym na Bandcampie i Soundcloudzie.
Używasz beatmaszyny AKAI, ta firma jest dosyć popularna wśród DJów i producentów. Ktoś nakłonił Cię, żeby akurat po jej sprzęt sięgnąć?
Teraz używam MPD 26. Kiedyś miałem MPC 500, ale nie podobała mi się praca z nim. I raczej nikt szczególny mnie do AKAI nie nakłaniał. Wcześniej byłem jeszcze w posiadaniu padKONTROLA z Korga (ta sama klasa urządzenia), potem mini padów Korga. Na MPD skończyłem, bo zwyczajnie – do jego obsługi jest najwięcej tutoriali i poradników w internecie. Połączenie tej beatmaszyny z programem komputerowym jest pod tym kątem dla mnie najlepsze. Tutaj pojawia się także odpowiedź na często zadawane mi pytanie: „czemu nie korzystasz z Abletona?”. Zacząłem na Fruity Loopsie i teraz już nie ma sensu tego zmieniać. Żeby ogarnąć inne oprogramowanie od podstaw musiałbym poświęcić kolejny rok.
Wspominałeś o samplach z gier na Internet Ghetto. W co i na czym grałeś?
Na pewno sporo na SNESie. Z gier na niego najbardziej lubiłem Donkey Konga, z tym mocno ambientowym soundtrackiem. Potem Amigi. Pierwsza była Amiga 500 z rozszerzeniem 1 Mega Ramu, to był wtedy świetny komputer. Miałem też Gameboy Colora, na którym grałem w Castlevanię. I na zmianę – komputer, Playstation, komputer, Playstation 3. I potem jeszcze nowszy komputer. Najwięcej muzycznie było chyba z Amigi, mowa tutaj o ilości gier. Wydaje mi się, że na niej grałem najdłużej.
Jest tego trochę, masz te wszystkie konsole zgromadzone u siebie?
Nie, wszystkie stare konsole i komputery sprzedałem. Żegnałem przykładowo konsolę, żeby kupić sobie telewizor. Ten z kolei puszczałem spowrotem za sprzęt. Podobnie było z płytami, jeśli czegoś już nie słuchałem, to sprzedawałem.
Twoje zasoby cechuje więc raczej spora rotacja. Powiedz mi – oryginał czy remix?
Zdecydowanie remix. Z tego względu, że gdy osłuchasz się z oryginałem, to możesz wiedzieć czego mu brakuje. Jesteś dobrym producentem, to potrafisz to zremiksować, zrobić taki flip, który podkręci potencjał kawałka. Dajmy na to – super znany kawałek „Black Horse” autorstwa Katy Perry z Juicy J’em. Jego trapowe remixy są tysiąc razy lepsze, mimo, że to oryginał ma ze sto milionów wyświetleń.
Sądzisz, że dopuszczalne jest remixowanie samego siebie?
Jasne, można coś takiego robić. Czytam wywiady z producentami i często mówią, że zdarza im się samplować własne produkcje. Widzę w tym tylko środek do celu, ale sam się w to nie bawię. Mam ultrakrytyczne podejście do własnej twórczości i nie podoba mi się zasadniczo nic co robię. Gdybym do tego miał jeszcze remixować samego siebie, to byłaby dopiero katorga. Nie dość, że słuchałem tego dziesięć tysięcy razy podczas robienia tego w domu, to jeszcze raz tyle mi trzeba, by to zremixować – nie ma opcji. Nawet jak mi się wydaje, że coś skończyłem, to często przed opublikowaniem doklejam sample. Teraz przez miesiąc wolę czegoś nie wypuszczać i to katować w domu, żeby potem być trochę mniej niezadowolony. To jest prawdziwa klątwa, po wypuszczeniu czegoś mijają dwa miesiące, a ty już jesteś bogatszy o jakieś umiejętności, masz jakieś nowe patenty i mógłbyś coś zawsze poprawić. Potem patrzysz na jeszcze starsze rzeczy – chciałbyś je usunąć, no ale już nie wypada. To, że widać jakiś postęp to jedyny plus. Jeszcze dwa lata temu się nie przejmowałem, teraz jak coś usunę, to na fanpejdżu pisze mi 30 osób: „Ej, czemu to usunąłeś, wrzuć mi instrumental”. Uświadamiasz sobie wtedy, że ktoś tego jednak już słucha.
Przez taki krytycyzm mamy w ogóle moment, że – kawałek jest skończony?
W zasadzie nigdy. Z reguły to, że coś jest skończone wyznacza mi zacinanie się Fruity Loopsa. (śmiech) Mam i5, 4 GB RAMu, to już pozwala mi ten projekt dosyć rozbudować. Jak już procesor ma 99% zużycia po załadowaniu projektu, to albo eksportuję ścieżki i wrzucam je ponownie do projektu, albo stwierdzam, że to już definitywny koniec. Jeszcze ewentualnie sobie to mixuję, ale już nic nie dokładam. Najlepiej jest jeszcze, żeby to puścić komuś kto zna się na muzyce. Jeżeli ten komu to podeślę powie mi, że jest „spoko”, to kawałek zazwyczaj leży dwa, trzy dni, po czym go wrzucam. To jest straszne robić muzykę. Już tyle razy myślałem, żeby się zająć czymś normalnym… Bo to nie jest normalne zajęcie. To jest zajęcie dla straceńców.
Krytycyzm wobec własnej twórczości jest w twojej opinii powszechny?
W naszej ekipie jesteśmy raczej wszyscy mocno krytyczni, ale stanowimy zdecydowaną mniejszość. Mało jest takich osób pośród znanych mi producentów. Wypowiedzi niektórych z nich czytam na fanpejdżach – z reguły myślą, że są super, a ich produkcje rozpierdalają.
Ilu utworów nie wypuściłeś?
Dwa tysiące, trzy, albo nawet pięć tysięcy. (śmiech) Zdarzają się jeszcze sytuacje, że odpalam utwór sprzed kilku lat i okazuje się, że jednak jest dobry, tylko trzeba go dopracować. Dlatego fajnie jest wracać do przeszłości.
Czy aktowi kreacji bitu towarzyszą stany nieważkości? Mowa tutaj o najróżniejszych środkach, mniej lub bardziej odrealniających.
Pomyśl teraz, że gdyby ogólnie towarzyszyły mojej robocie jakieś narkotyczne fazy albo mocniejsze picie alkoholu, to co tydzień w sobotę i niedzielę mam kaca. No wiesz jak, wszyscy chcą z tobą zajarać, napić się. A kac w weekend to jest kolejne obciążenie, dwanaście godzin, które mógłbyś poświęcić na jechanie z muzyką.