W życiu każdego fana muzyki przychodzi taki moment, że porzuca wszelkie inne plany na wieść o koncercie swojego ulubionego artysty. Tak było w moim przypadku, gdy do Wrocławia zawitał duet Havoc i Prodigy. Mobb Deep zagrali w Alibi 7 lutego. Sami „Queensbridge Murderers” nie spodziewali się pewnie, że klasyk z roku 1995 – The Infamous , odegra taką rolę w kształtowaniu trendów w rapie. Stał się inspiracją dla przyszłego pokolenia artystów, szczególnie tych związanych ze Wschodnim Wybrzeżem. Twórczość nowojorskiego duetu była również swoistym katalizatorem mojego przejścia ku czarnym rytmom, przez co zawsze będzie miała szczególne miejsce w pamięci.
Impreza rozpoczęła się o godzinie 19 biforem prowadzonym przez DJ Liquida , który wspomagał za konsolą również supporty. W tym miejscu należy się mu pochwała za trafne wybory, które utrzymywały gości w odpowiednim klimacie między występami poszczególnych artystów. Nieco leniwa początkowo publika ożywiła się po godzinie, gdy pierwsze osoby ruszyły pod scenę. Atmosfera nie zwiastowała jeszcze tego, co miało nadejść podczas występu Mobb Deep, a i w samym klubie mogliśmy znaleźć sporo wolnego miejsca. Pierwszym artystą który zaprezentował się na scenie był reprezentant wrocławskiej sceny – Antone z grupą Bebzacze . Choć było w ich występie wiele niedoskonałości, związanych szczególnie z dykcją, to zdołali porwać swoimi rytmami garstkę osób stojących pod sceną. Obszar okołosceniczny zapełnił się po zapowiedzi występu W.E.N.Y i Sariusa , którzy zaprezentowali wspólną EP Złe Towarzystwo . Stanowiło to świetne wprowadzenie do występu nowojorskich legend, czego nie mogła doczekać się publika, wywołująca skandowaniem główną atrakcję wieczoru.
Klimatyczne czerwone światła oplatające scenę zwiastowały nadejście Hell On Earth . Klub został zapełniony w krótkim czasie, a na zewnątrz, na swój bilet ku najlepszej rap imprezie tamtego dnia w Polsce, czekała grupa fanów w sporych rozmiarów kolejce. Havoc i Prodigy pojawili się na scenie nieco po godzinie 23, rozpoczynając show „z wysokiego C” utworem „Survival of the Fittest” . Las rąk w górze i chór głosów podążających za artystami udowodnił, że duet rodem z East Coast potrafi jak nikt rozkręcić imprezę w starym, dobrym ghetto gangsta stylu. Dominowały kompozycje z trzech pierwszych albumów – The Infamous, Hell On Earth oraz Murda Muzik . Na wyróżnienie zasługuje tu utwór „Let a Ho Be a Ho” , pochodzący z ostatniego z wyżej wymienionych, który skutecznie rozbujał zebrane w klubie Alibi towarzystwo, szykując je na kolejną część koncertu. Zanim to nastąpiło, mieliśmy do czynienia z niezwykle miłym gestem ze strony duetu z Queensbridge. Na płynące ze sceny, głośne „Raise your hands for Notorious B.I.G”, czy „Make some noise for J. Dilla” publiczność reagowała niezwykle ochoczo, oddając szacunek zmarłym artystom. Pokazuje to również, jaki wzajemny respekt panował wśród reprezentantów oldschoolu. Setlista przygotowana przez legendarnych raperów była idealnie ułożona pod względem tempa następujących po sobie utworów, nie było najmniejszego miejsca na monotonię. Tak znane hity grupy jak „Eye for a Eye (Your Beef is Mines)” , „U.S.A. (Aiight Then)” czy „Taking You Of Here” , pochodzący z albumu The Infamous , sprawiły że publika była w swoistym transie. Apogeum tego stanu było zauważalne podczas kończącego występ „Shook Ones, pt. II” , gdzie można było poczuć się jak w Queensbridge. Głośne „There’s ain’t no such thing as halfway crooks…”, słyszalne w okolicach Oleśnicy, udowodniło, że Wrocław jest jednym z najjaśniejszych punktów na rapowej mapie Polski. Ciężki bas zawarty w klasycznym instrumentalu, sprawił, że podłoga dosłownie kilka razy się zatrzęsła. Wyraźnie nakręceni fani Mobb Deep zachęcili swoich idoli do zagrania jeszcze jednego numeru na bis.
Wydarzenia takie jak ten koncert na długo zapadają w pamięć. Móc ujrzeć z bliska oraz posłuchać na żywo artystów, którzy mieli tak niebagatelny wpływ na rozwój rapu jest bezcennym przeżyciem. Havoc i Prodigy, wracając z koncertu Mostem Grunwaldzkim stwierdzili, że Wrocław też ma swój Queensbridge. Ta wypowiedź najlepiej świadczy o klimacie jaki tamtego dnia panował w Alibi Club.