Na przestrzeni ostatnich kilku lat funk przeżywa wyraźny renesans, integrując się z neo-soulem, hip-hopem czy muzyką gitarową. W tamtym roku zachwycał m.in. w “King Kunta” Kendricka Lamara albo “Them Changes” Thundercata, w tym drugim proponując basowy groove, na który odbiorcy byli jakby bardziej łasi od momentu premiery Black Messiah D’Angelo. Do pewnego stopnia miałam nadzieję, że 2016, od początku naznaczony eksperymentalną fuzją elektroniki i jazzu Davida Bowiego, nieco zahamuje ten długo utrzymujący się trend. Inne plany miał Brandon Anderson tworząc materiał na Malibu , drugi longplay wydany pod pseudonimem Anderson .Paak. Trochę jak obuchem w łeb, uderzył starannie przemyślaną wizją, wypierając moją namiastkę niechęci wobec współczesnego funku.
Swój najnowszy projekt .Paak po brzegi wypełnił liryczną otwartością, rysując obraz artysty rozumiejącego założenia soulu, często stawiając na wielogłosowe śpiewy i taneczność. Mocno personalne teksty rysują przed słuchaczem historię odmienną od tej, którą znajdziemy na debiutanckim Venice . Tamten w obliczu Malibu jawi się jako zapowiedź tego, co Anderson tak naprawdę miał do zaoferowania. W to wlicza się m.in. jako taka analiza zjawiska sławy: “I call plays, remove labels/ And fuck fame, that killed all my favorite entertainers” , muzyk wskazuje na negatywny potencjał popularności w “The Season/Carry Me”, prawdopodobnie nawiązując do śmierci artystów takich jak Tupac czy Notorious B.I.G. Równocześnie poświęca sporą część Malibu niby oklepanemu, ale zgrabnie podanemu wątkowi miłosnemu. “Papa said, when I get older, get a girl like your momma/ But I’m twenty years old and runnin’ out of options”, słyszymy w “Without You”. Nie są to teksty ładne czy delikatne – często naznaczone przekleństwami, unikają jakiejkolwiek pruderyjności, co jedynie zwiększa autentyczność Andersona.
.Paak dorastał w otoczeniu różnych muzycznych wpływów: od soulu, przez hip-hop, do muzyki gospelowej. “I learned my lessons from the ancient roots/ I choose to follow what the greatest do” śpiewa w otwierającym album, nastrojowym “The Bird”, jednym z dwóch samodzielnie wyprodukowanych przez niego utworów. Konsekwencją takiego wychowania i odpowiednio kształtowanego warsztatu jest słyszalna na Malibu różnorodność gatunkowa. Anderson przebija się do mainstreamu w koncertowym stylu, dostarczając m. in. sampel izraelskiego hymnu narodowego, starannie umieszczone partie instrumentów dętych i pianina, jak i mix (niby nieszczęsnego) funku, soulowego wokalu i rapu.
Malibu można opisać jako miejsce spotkania pierwszorzędnych producentów i muzyków, tworzących fundament chwytliwej wizji Andersona. Wyprodukowany przez Madliba “The Waters” w refrenie gości obiecującą postać neo-soulu, BJ The Chicago Kida ; w kompozycji znajdziemy również genialnego pianistę Roberta Glaspera . Tutaj ekspresja wokalna Andersona nabiera melorecytacyjnego charakteru, silnie osadzonego w hip-hopie końcówki ubiegłego stulecia . Na Malibu zawitał również The Game , który w „Room in Here” proponuje naprawdę ciekawie poprowadzony wers. Do innych wartych uwagi kolaboracji zaliczam house’owy “Am I Wrong” ze Schoolboyem Q , który za sprawą produkcji Pomo został wyraźnie naznaczony tanecznym wydźwiękiem lat 80. Oprócz tego taneczność pojawia się m.in. na “Lite Weight”, jednak tym razem jest to zasługa Kaytranady . Przez listę producencką Malibu przewijają się postacie takie jak DJ Khalil, 9th Wonder, Dem Jointz czy Hi-Tek , odpowiedzialny za singlowy “Come Down”. Ten wprowadza wspomniany wcześniej sampel izraelskiego hymnu narodowego; triumfujący wokal Andersona nasuwa silne skojarzenia z Jamesem Brownem: “ If I get too high now, sugar, come on/ I might never come down ”.
Trochę na przekór, a trochę trzymając się trendu – Brandon demonstruje funkcjonowanie mechanizmu jakim jest muzyczny kalejdoskop, zabiera w podróż przez R’n’B, soul, funk i hip-hop, nie zapominając o dodatkowych fusionowych, elektronicznych czy jazzowych wstawkach. W aspekcie lirycznym Malibu przyciąga szczerością – ta nigdy nie będzie w stanie spowszednieć, ciągle pozostając w czołówce atrybutów, jakimi może dysponować tekściarz. Odkrywczy? Niekoniecznie. Spójny, bezbłędnie wyprodukowany i chwytliwy? Jak najbardziej.
Wydany w styczniu Malibu ma spore szanse na pozostanie w czołówce albumów 2016 aż do końca grudnia - to, z jaką łatwością Anderson porusza się wśród tak dużej liczby gatunków budzi niezaprzeczalny podziw i zachęca do wielokrotnego odsłuchu