7 dni koncertów, 8 scen i prawie pół miliona ludzi przeżywających swój najpiękniejszy czas w roku. Tak w telegraficznym skrócie można przedstawić to, co zastaliśmy na tegorocznej edycji Sziget Festival , prawdopodobnie największej tego typu imprezie w tej części świata. Ogarnięcie uchem i umysłem wszystkiego, co działo się podczas tego tygodnia na wyspie Óbuda jest zupełnie niemożliwe, paradoksalnie jednak gdziekolwiek nie znaleźlibyśmy się w trakcie trwania tego festiwalu, to nie spotkamy się z wrażeniem, że coś nam umyka. Pod każdą ze scen można znaleźć energię tak nieprawdopodobną, że ciężko jest uwierzyć w to, że gdziekolwiek indziej może być lepiej.
Co jednak spodobało nam się najmocniej z tej czysto muzycznej strony Sziget? Oto osiem występów, które utwierdzają nas w przekonaniu, że za rok ponownie przekroczymy most wolności nad Dunajem:
Robbie Williams
Popstar w pełnym tego słowa znaczeniu, właściwie swoją osobą definiujący to określenie. Jego otwierające całą imprezę show było zupełnie niepodrabialnym autorskim spektaklem sygnowanym literami RW. Pełen gwiazdorskiej pychy połączonej z potężną dawką autoironii i nieprzebraną ilością hitów, doskonale znanych w każdym z 95 krajów, z których pochodziła Szigetowa publika występ udowodnił tylko to, czego chyba wszyscy się spodziewali – Robbie jest jak wino i zupełnie nie ma zamiaru odpuszczać.
Future Islands
Posiadająca nieprawdopodobny koncertowy potencjał, ostatnia płyta Amerykanów Singles sprawiła, że koncert Future Islands w moim programie podkreślony był podwójną linią. I chociaż poprzeczka postawiona była naprawdę wysoko, to Gerrit Welmers z ekipą sprostali moim oczekiwaniom z nawiązką. Magiczne melodie, które prawdziwą moc dostają dopiero przy żywym wykonaniu były w stanie przenieść mnie z dusznego namiotu A36 na spokojną, wieczorną i przede wszystkim dziką plażę gdzieś w Ameryce Południowej. Rewelacja.
SBTRKT
Do późnych godzin nocnych trzeba było czekać na jeden z najmocniej przyciągających występów całej imprezy. Nie dość, że SBTRKT zamykali trzeci dzień na A38 Stage, to jeszcze mieli delikatne opóźnienie. Od pierwszych dźwięków było jednak jasne, że warto było czekać na popis zamaskowanego Aarona Jerom e. Kompletnie dzikie, taneczne rytmy, zaskakujące aranżacje i przejmujący głos Sampha’y sprawił, że mimo prawie 5 na zegarkach nikomu nie śpieszyło się do snu.
Foals
Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie stosunkowo niewielka ilość publiki, jaka przyszła na koncert grupy Yannisa Philippakisa. Nie mam pojęcia co w tym czasie robiła reszta festiwalowiczów, ale zdecydowanie ominął ich jeden z najgorętszych występów tegorocznej edycji. Świetny, drapieżny materiał z What Went Down ma kapitalny potencjał koncertowy, a skonfrontowany z klasykami Foalsów dał nam mocną mieszankę tanecznego rock’n’rolla. Był średnio udany skok Yannisa w publiczność, awaria prądu, mnóstwo potu i finalna satysfakcja, że nowe Foals potrafi wciąż zaskoczyć.
M Ø
Kapitalny występ obchodzącej w dniu koncertu swoje 27 urodziny artystki był jednym z najcelniejszych strzałów całej edycji. Perfekcyjny wokal, bezbłędne aranżacje i imponujące wizualizacje w tle dały finalnie naprawdę ciekawy efekt. Myślę, że udzieliło się to również tym słuchaczom, którzy pierwszy raz mieli styczność z muzyką Karen Ørsted, a takich w moim bezpośrednim sąsiedztwie nie brakowało. Wszyscy jednak równo dali wciągnąć się w emocjonalną grę z wokalistką, z której nikt nie wyszedł przegrany.
Dropkick Murphys
W przepełnionym do granic możliwości festiwalowym namiocie A38 temperatura sięgała piekielnych wartości jeszcze przed pierwszym dźwiękiem dud od Dropkick Murphys, jednak gdy tylko grupa pojawiła się na scenie w publiczność wstąpiła nieziemska siła pochodząca wprost od świętego Patryka. Dzika punk zabawa była ciekawą alternatywą do trwającego niemal równolegle występu Avicii. Wątpię, by ktoś kto wybrał oldskulowców z Bostonu żałował potem swojej decyzji.
Kasabian
Bezbłędnie, w swoim stylu – tak zagrali swój koncert panowie z grupy Kasabian. Była znajoma energia, taneczne popisy Sergio oraz nad wyraz poszerzona setlista. Kapitalnie reagowała również publiczność, wśród której widać było wielu rzeczywistych fanów ekipy z Leicester. Po tym, jak rewelacyjnie Kasabian zaprezentował się w lipcu w Ostrawie, nie sądziłem, że zobaczę ich tutaj w jeszcze lepszej formie. Na szczęście, myliłem się.
Limp Bizkit
Dla mnie osobiście jeden z najbardziej elektryzujących punktów tegorocznej edycji Sziget. Mimo tego, że obecnie nie są to moje muzyczne klimaty, to postać Freda Dursta w pewnym sensie wskazywała mi muzyczne ścieżki, gdy jeszcze nie mogłem sam kupić sobie papierosów w kiosku. Nigdy wcześniej też nie miałem okazji na zobaczenie LB na żywo, więc oczekiwania miałem względnie wysokie. Nie zawiodłem się. Klasa, świadomość swojego potencjału, energia oraz kapitalny kontakt z publicznością, to zapamiętam z tego występu. No i może jeszcze to, że twarz pana Dursta w moich wyobrażeniach nie była wcześniej aż tak zmęczona.