Ostatnia doba roku nieubłaganie dobiega końca, nie ma zatem lepszego momentu, aby pokusić się o podsumowanie najpełniejsze, biorące pod lupę albumy wydane w 2015 roku. Niesłychanie trudną sztuką okazał się redakcyjny wybór 50 krążków zasługujących na wyróżnienie; samo kompletowanie rankingu zajęło nam kilka tygodni.
Po wielu dyskusjach, kilku turach głosowań i godzinach spędzonych na ponownym odsłuchiwaniu materiału udało nam się jednak skompletować listę 50 najlepszych albumów 2015 roku wg Kinkyowl.pl . Nie pozostaje nam więc nic innego, jak zaprosić do lektury i wspólnej dyskusji nad naszymi i Waszymi wyborami.
50. Joey Bada$$ – B4.DA.$$
Nowojorski rap długo czekał na następcę Nasa, Jaya-Z czy LL Cool J i wydaje się, że… okres ten należy do przeszłości. Oto na scenę wszedł nowy “Książę Nowego Jorku” – Joey Bada$$, który tytuł ten może uzyskać dzięki znakomitemu debiutanckiemu albumowi, zatytułowanemu
B4.DA.$$
. Być może prawdą jest, że nie uświadczymy na krążku typowych “bangerów”, jednakże wyczuwalny brooklyński sznyt oraz wysoki poziom wszystkich utworów w pełni to rekompensuje. Nieco mroczny klimat, przepełniony smutkiem po utracie przyjaciela i świetna warstwa liryczna to wyznaczniki jakości lutowego wydawnictwa dwudziestolatka. W moim osobistym rankingu top3 czysto rapowych albumów tego roku. / W. Bielawski
49. Hot Chip – Why Make Sense?
Największą bolączką ekipy Hot Chip od zawsze był brak pełnometrażowej solidności na albumach długogrających. Tak, jak zawsze bezbłędnie trafiali swoimi niepoprawnie chwytliwymi singlami, tak na każdym z dotychczasowych pięciu albumów można było wytknąć im słabsze momenty. Tym razem sprawa wygląda zgoła odmiennie. Na „Why Make Sense?” nie widzę kandydatów do walki o miano jedynki na Chipowym „best of’ie”, natomiast cała płyta od początku do końca trzyma w pełni satysfakcjonujące brzmienie. / I. Knapczyk
48. Nao – February 15 EP
Jeżeli zastanawialiście się czemu Nao znalazła się na liście BBC Sound of 2016, to zapoznanie się z February 15 EP będzie najlepszym sposobem poszukiwania odpowiedzi. Młodej Brytyjce udała się nie lada sztuka – bardzo zręcznie połączyła swoje nostalgiczne podejście do muzyki – głównie z nie tak odległej przeszłości lat ’90 i ’00 – z zachowaniem czujności co do aktualnych trendów. Wyraźna inspiracja R&B i soulem lat milenijnych zyskała niespodziewanego partnera w postaci zabiegów wyciągniętych żywcem z UK Bass i katowanego w tym roku do bólu funku. Na osobny akapit zasługuje wokal Nao – tak dobrych wysokich rejestrów nie miał chyba nikt w tym roku. / M. Drohobycki
47. Bop English – Constant Bop
Solowy debiut Jamesa Petralliego to album ujmujący swoim dopracowaniem. Wokalista White Denim zadbał o to, by z tak wielu inspiracji, wyczuwalnych we wszystkich kompozycjach, złożyć coś gładkiego, jednolitego i przede wszystkim swojego. Tym właśnie Constant Bop różni się od kolażu, że artysta nie tylko układa obok siebie różne, z goła niepasujące do siebie fragmenty, ale również sprawia, że granice między nimi fizycznie znikają. Okazuje się, że w jego świecie Tom Petty mógłby grać brit – pop, a Jeff Lynne spokojnie poradziłby sobie ze stylistyką indie. Czarodziej! /M. Rypel
46. HEALTH – Death Magic
Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że wiertło, którym Health wwiercali się w głowy słuchaczy przez lata mocno się stępiło. I choć brzmi to jak zarzut przeciwko autentyczności brzmienia, to Death Magic po prostu wciąż broni się muzycznie. Połączenie synth noise’owego uderzenia z wręcz popową estetyką melodii i wokalu miało prawo wypalić tylko przy okazji bardzo dobrej produkcji materiału, a z tym kwartet z L.A. nigdy nie miał problemów. W finale wyszedł im naprawdę solidny krążek z kilkoma pozycjami o hitowych aspiracjach. / I. Knapczyk
45. Foals – What Went Down
Płyta, która miała w założeniu twórców zrewolucjonizować wizerunek grupy, na dobrą sprawę żadnej znaczącej zmiany nie przyniosła. I chyba właśnie to sprawiło, że tegoroczny krążek Philippakisa i spółki nie tylko się obronił, ale także odcisnął się znacząco w naszych playlistach. Foalsi pozostali wierni radiowym melodiom, które w połączeniu z trochę mocniejszym niż wcześniej szarpaniem strun i potężnym potencjałem koncertowym materiału stworzyły jeden z lepszych rockowych longplay’ów roku. / I. Knapczyk
44. The Dead Weather – Dodge and Burn
Pół dekady minąć musiało, by słuchacze doczekali się powrotu tej rockowej supergrupy. I może było warto, bo ewidentnie artyści wykorzystali ten czas mądrze. Dosadność zaprezentowanego brzmienia nie zawodzi – przeciwnie – nie tylko pokazuje, że rodzaj energii przekazywanej przez grupę się nie zestarzał, ale dojrzewa razem z nią. Połączenie żywiołowości Jacka White i Alison Mosshart z piekielną precyzją Fertity i Lawrenca daje naprawdę piorunujące wrażenie. To prawda – tego można się było spodziewać, ale nigdy nie można się tym znudzić. /M. Rypel
43. Drinks – Hermits on Holiday
Kooperacja Cate Le Bon i Tima Presleya (White Fence) była tak spontaniczna, jak tylko słychać to na całym albumie. Niewymuszony minimalizm opakowany w surowe brzmienie, zahaczające nawet o skrajne lo – fi, to bezsprzecznie domena Hermits On Holiday. Znajdziemy tam szeroko zakrojone eksperymenty z rytmiką i wyrywkową melodyką, podyktowane mocno oldschoolowym podejściem wykonawców. Do końca nie da się stwierdzić, na ile jest to dzieło urocze, a na ile niepokojące, jednak z dużą dozą pewności można nadać mu status przyjemnie zagadkowego. Zderzenie tych dwóch ekscentrycznych, choć prawie tożsamych, twórczych charakterów – walijskiego i wschodnioamerykańskiego, to ciekawy zwrot akcji w wykazie tegorocznych premier. / M. Rypel
42. Dawid Podsiadło – Annoyance and Dissapointment
Pięknej przemiany dokonał w moich oczach Dawid Podsiadło na przestrzeni ostatnich lat. Z triumfatora telewizyjnego talent show, którego, być może przez moją ignorancje nigdy nie traktowałem poważnie, stał się w pełni dojrzałym, bezbłędnym muzykiem. Zarówno wcześniej w Curly Heads, jak i teraz solo Podsiadło udowadnia, że można być jednocześnie grywanym w mainstreamowych rozgłośniach i docenianym przez krytyków. Taka jest właśnie ta płyta; bardzo chwytliwa, a przy okazji nienachalna i autentyczna. / I. Knapczyk
41. Thundercat – The Beyond / Where the Giants Roam
Udział w powstaniu tak znaczącego dzieła jak To Pimp A Butterfly Kendricka Lamara może być uznawany za wystarczające osiągnięcie w perspektywie roku, jednak Thundercat zaznaczył swoją obecność na scenie również poprzez pracę solową. Wyprodukowany we współpracy z Flying Lotusem The Beyond / Where The Giants Roam pomimo swojej długości (16 minut) oficjalnie został wydany nie jako EP-ka, a jako album. Brzmieniowo i produkcyjnie powiązany z To Pimp A Butterfly i You’re Dead Lotusa, na wyróżnienie zasługuje zarówno ze względu na dopracowaną do ostatniego dźwięku stronę instrumentalną, jak i liryczną, w której Thundercat za oś konstrukcyjną obiera temat śmierci. Wydawnictwo napędzają groove i funkujące linie basu, najlepiej uwydatnione w singlowym “Them Changes” z Flying Lotusem i Kamasim Washingtonem. / M. Staniszewska