Polska scena muzyki alternatywnej co jakiś czas zaznaje mniejszego lub większego powiewu świeżości za sprawą kolejnych debiutantów pojawiających się na rynku. I choć Bownik to projekt niezwykle świeży, jego skład tworzą doświadczeni już nieco, młodzi ludzie. Tworząc wcześniej pod szyldem Control the Weather, warszawiacy mieli już na koncie kilka wydawnictw oraz stabilny fanbase. W tym roku nie tylko postanowili zmienić nazwę, ale i odświeżyć swoje brzmienie, zmieniając kierunek i stylistykę znaną z wcześniejszych nagrań. W październiku, nakładem wytwórni Kayax ukazał się ich najnowszy album, BOWNIK , który przypieczętował rozpoczęcie nowego etapu ich kariery. Z dwiema trzecimi zespołu, Michałem Bownikiem i Adamem Półtorakiem, miałem okazję rozmawiać przy okazji ich koncertu supportującego Smolika i Keva Foxa we wrocławskim Starym Klasztorze.

znaczek

Zacznijmy od tego sławnego „wegan disco”. Co to właściwie za gatunek?

Michał Bownik: To jest wpisane na naszej stronie w rubryce gatunek, no i to jest taki swego rodzaju żarcik. Bo my dosyć mocno żonglujemy gatunkami, nie czujemy się przynależni do jakiegoś konkretnego gatunku, tylko, jak słuchać na naszej EP-ce, są tam numery, które zahaczają o bardzo różne rzeczy. I nie tyle nawet mieszamy je w jednej piosence, co po prostu piosenki są często z różnych światów. No i właśnie tymi konwencjami lubimy się zabawić.

Adam Półtorak: To tak naprawdę się wzięło z przeszłości. Zamiast próbować wymienić wszystkie gatunki, które nas inspirują, albo próbować jakoś określić to, co robimy, po prostu rzuciliśmy taki żart, który bardziej opisuje nas jako ludzi niż naszą muzykę.

Jaka muzyka was kształtowała? Zważając na tę różnorodność, o której mówicie, zastanawia mnie od czego wychodziliście.

MB: Chłopaki (Adam Półtorak i Andrzej Siwoń – przyp.red.) i ja też w swoim czasie, słuchaliśmy masy hip – hopu jako dzieci. No ja potem przez długie lata bardzo się jarałem brytyjską muzyką gitarową z lat 80-tych i 90-tych.

AP: Moim zdaniem przeszliśmy przez wszystko. Podstawówka to był moment, kiedy w Polsce bardzo popularny stał się hip – hop. To były czasy Kalibra 44, Molesty, a potem w gimnazjum Paktofoniki. Więc hip – hop miał naprawdę gigantyczny wpływ na moje ukształtowanie muzyczne. Potem była zajawka bardzo ciężką muzyką, ekstremalną wręcz, a teraz najczęściej w samochodzie słucham muzyki klasycznej. Więc właśnie, zasmakowaliśmy wszystkiego i to trochę widać.

Na nowej płycie pojawia się również elektronika.

MB: Elektronika jest wszędzie i to jest naszym zdaniem bardzo przyjemny sposób robienia muzyki. To jest coś co bardzo nam odpowiada. Nie jesteśmy wielkimi fanami huku, czyli na przykład coś takiego, że zwieszasz głowę przy 50-cio watowym wzmacniaczu Marshalla i cię to emocjonuje, no to jest kompletnie nie nasza bajka. To też jakoś determinuje sposób samego tworzenia i dlatego taka muzyka robiona na elektronicznych urządzeniach jest nam bliska. No bo perkusji nie ściszysz… No ale to nie jest jakiś decydujący czynnik. Przez lata graliśmy bardziej gitarowo czy mniej gitarowo, a teraz robimy to tak, że trudno nam przechylić szalę na jakąś konkretną stronę. W czasach, w których żyjemy jest masa muzyki elektronicznej, więc trudno, żeby na nas to nie wpływało i takie DJ-skie granie jest na pewno nam bliskie i odbija się w naszej muzyce.

AP: To co powiedzieliśmy o rapie czy hip – hopie, o tej kulturze, to jakby jest muzyka elektroniczna swego rodzaju. Przede wszystkim mam na myśli podkłady. Samplowanie i te beaty hiphopowe to jest mi bliska sprawa.

Jak ma się Bownik do Control The Weather. Dlaczego i jak przebiegała ta przemiana?

MB: To, co wydaliśmy, to jest taki ukłon w stronę rzeczy, które robiliśmy dotąd i w pewien sposób zamknięcie tego etapu. Nie chcieliśmy go zamykać robiąc coś całkiem innego i odciąć się od tego. To jest hołd dla grania, które uprawialiśmy przez lata i taka kompilacja naszych różnych utworów powstałych przez te lata – podsumowanie tej działalności. Teraz chcemy się odbić w trochę inną stronę i to jest właśnie ten Bownik.

Czyli ten jeleń w logo nie ma nic wspólnego z łanią pojawiającą się przy okazji wydawnictw CTW?

MB: Na pewno jest jakaś narracja, która jest kontynuowana. To się trochę dzieje samo, bo taki pomysł uznajemy za estetyczny i adekwatny. Kiedy przerzucamy różne pomysły i różne się pojawiają, to to jakoś osiada i nie chce uciec, więc coś musi być na rzeczy.

AP: Ja bym ujął to tak, że Control The Weather to było takie wielkie pole bitwy, kiedy my się kształtowaliśmy jako muzycy i szukaliśmy swojego stylu, ale też umiejętności. Bo to przecież były długie lata. W momencie, w którym udaje nam się wreszcie wypłynąć, to może nawet bardziej dla nas, chcemy postawić taką umysłową kreskę. Teraz to jest coś nowego, ale to nie jest tak, że my nagle stwierdzimy „Dobra, Control The Weather to było Control The Weather, a my teraz gramy co innego i będzie się to nazywało Bownik”. Nie o to chodzi… Tamto to było pole bitwy, a teraz chyba wygraliśmy.

Wygraliście też współpracę z Kayax. Jak to się stało, że jesteście członkami tak sporej wytwórni?

MB: Zagraliśmy koncert na Sping Break, no i to tak się potoczyło w skrócie. Kayax się z nami skontaktował, spotkaliśmy się. Potem kolejny raz… Tak, odbyliśmy serię spotkań i   rozmawialiśmy o tym, jak to ma wyglądać. Podobało nam się to, co usłyszeliśmy, przyznamy.

Wybraliście format EP-ki. To zawsze dobry start dla jakiegoś projektu, ale nie zawsze 7 utworów pozwala wypowiedzieć się w pełni. Czy taki format był od początku waszym zamysłem?

MB: Zaczynaliśmy z zamiarem zrobienia mniejszej ilości piosenek. Wrzuciliśmy te 7, no i wyszło chyba spoko i postanowiliśmy ich nie wycinać.

AP: Było tak, że do studia poszliśmy z 7 numerami z założeniem, że nie wszystkie się znajdą na płycie. Ale skończyło się, jak się skończyło. Wiele czynników miało na to wpływ.

Jakich czynników?

MB: Nie potrafiliśmy dokonać wyboru, wyrzucić konkretnych numerów, które początkowo myśleliśmy, że będziemy chcieli wywalić.

Jesteście z Warszawy. Jaki macie stosunek do tego miasta i jak czujecie się jako artyści w tym środowisku?

MB: Trudno mi mówić o tym mieście jako całości. Bardziej są to jakieś fragmenty, do których jestem bardziej lub mniej przywiązany.  Na pewno najbliższa okolica, w której mieszkam, bądź mieszkałem, ma na mnie jakiś wpływ. W moim mieszkaniu na Starym Mokotowie powstał cały ten materiał. No i jest to część Warszawy, którą bardzo lubię, natomiast są jakieś miejsca, z którymi w ogóle nie czuję się związany i nigdy tam nie zawędrowałem. Myślę, że otoczenie, w którym się tworzy, znajduje swoje odzwierciedlenie w twórczości.

AP: W Warszawie znajdują się budynki i mieszkania, w których mieszkamy i to są bardzo inspirujące miejsca.

Czyli tworzycie głównie w domu.

MB: Tak, to jest zdecydowanie nasze ulubione środowisko. Próba, na której możesz się położyć na łóżku, zrobić sobie herbatę, to jest takie środowisko, w którym czujemy się komfortowo i przyjemnie. Zachęca nas to do tworzenia, a nie do powrotu do domu, co miałoby miejsce, gdybyśmy tworzyli w salce, w takich miejscach, gdzie zespoły zwykle się spotykają i ćwiczą.

W trasie też wpadacie na nowe utwory?

MB: Totalnie nie, ale nie wiem na ile możemy mówić o regularnych trasach. W Polsce odległości są stosunkowo niewielkie, więc właściwie prawie zawsze masz powód, żeby wrócić do domu nawet na krótko. Zwykle to jest kilka godzin jazdy samochodem. Więc przyznam, że nigdy nie braliśmy udziału w takiej trasie jak w latach 90-tych po Stanach, gdzie jeździsz od mieściny do mieściny. Zazwyczaj po koncercie martwimy się tym, jak wrócić, a przed – jak dojechać na koncert. Nie ma czasu na tworzenie nowych rzeczy, a z resztą myślę, że to nie dla nas.